Carmen
Komentarze: 0
Parę dni wcześniej opuściliśmy Providence Channel (morskie przejscie między wyspami archipelagu Wysp Bahama prowadzące z Cieśniny Florydzkiej na Atlantyk Północny)i płynęliśmy w okowach przyjaznego, pogodnego i rozległego Wyżu Azorskiego utrzymując wschodni kurs w kierunku Gibraltaru i hiszpańskiego portu Walencja na Morzu Śródziemnym.
Statek załadowany w Tampie (Floryda) amerykańskimi paszami w idealnych warunkach pogodowych t.zn przy bezwietrznej pogodzie i braku falowania wiatrowego rozwijał szybkości jak za swoich młodych lat kołysząc się łagodnie tylko na atlantyckiej martwej fali. Humor załodze dopisywał, a ta chwaląc sobie „żydowskie morze” po pracy wylegiwała się przy statkowym basenie lub zagrywała w tenisa stołowego .
W sobotni wieczór królowało piwko i grill przy których snuły się opowieści z mórz i oceanów oraz śpiewy intonowane przez Marka stewarda któremu akompaniował na gitarze 3 mechanik. Przed nami było jeszcze ponad 10 dni jazdy, a jak wskazywały prognozy długoterminowe przyjacielski wyż miał się utrzymywac w swojej pozycji przez większośc naszego przejscia przez Atlantyk.
Nie wszystkim jednak panujące warunki pogodowe sprzyjały w uprawianiu żeglugi.Około 1,5 doby przed Wyspami Azorskimi i na zachód od nich w piękne niedzielne popołudnie wezwał mnie na mostek 2 oficer oznajmiając,że jacht do którego akurat zbliżał się nasz statek chyba potrzebuje pomocy, a na radiowe wywołania w pasmie UKF nie odpowiada.
Rzeczywiście przez lornetkę dojrzałem na pokładzie jachtu osoby, które dawały znaki kręcąc nad swoimi głowami swoją odzieżą. Nie było to wezwanie o pomoc w niebezpieczeństwie, a ponieważ mieliśmy sporą rezerwę w spodziewanym czasie przybycia do Hiszpanii zatoczyliśmy pętle wokół jachtu i podpłynęliśmy w jego pobliże zatrzymujac się w dryfie.
Jacht o nazwie „Carmen” niosący na swoim gaflu hiszpańską banderę wnet zbliżyl się do naszej burty. Załoga jachtu w swoim 4-osobowym składzie miała kobietę, która swoją urodą i skąpym ubiorem przyciągała ciekawskie spojrzenia naszych załogantów. Z pokładu głównego podaliśmy sztormtrap (rodzaj drabinki linowej wyposażonej w stopnie) po którym na pokład wszedł szyper jachtu.
Jak się okazało płynęli z Nassau (W-y Bahama) z zamiarem osiągnięcia Setubalu w Portugalii. Juan był Hiszpanem, od paru dni przy kompletnej flaucie cały czas podążali na silniku. Gdy zapas paliwa w zbiorniku jachtu osiągnął „stalową rezerwę” stanęli parę godzin temu w dryfie licząc na litośc Neptuna i ewentualną pomoc innych jednostek. Nie odpowiadali na nasze wywołania na UKF-ce gdyż padły im także baterie .
Jacht nosił imię żony Juana, która zachwycała stojacych na pokładzie marynarzy swoją odwagą i urodą. Gdy spytałem jaki rodzaj pomocy oczekują od nas poprosili o paliwo, które umożliwi im dopłynąć do najbliższego portu Ponta Delgada na Azorach gdzie planował uzupełnienie paliwa. Chief Mechanik zarządził uzupełnienie paliwa na jachcie i 2 duże karnistry opuszczono z pokładu na burtę „Carmen”. Żywności ani wody nie potrzebowali bo mieli tego duże zapasy, a gdy spytałem powtórnie w czym jeszcze mogę im pomóc Juan cicho wyszeptał nieśmiało : c i g a r e t t e s !
Doskonale wiedziałem jak bardzo Hiszpanie lubią papierosowy dymek i chociaż od paru już lat nie paliłem papierosów wczułem się w ich sytuację , a gdy dowiedziałem się od Juana,że jego Carmen też kopci, przywołałem ochmistrza. Ochmistrz zameldował mi, że zapas Marlboro już dawno się skończył, a w statkowej kantynie ma tylko „Carmeny”, „ Caro” i ulubione Chiefa Mechanika „Extra Mocne”. Poprosiłem aby przyniósł 2 kartony „Carmenów” zakładając, ze plamy nie damy wszak papierosy produkowane były na amerykańskim tytoniu i reprezentowały przyzwoity taste.
Wręczyłem Juanowi przyniesione przez ochmistrza papierosy kierując jego uwagę na ich nazwę. Ten uśmiechnął się szczerze chcąc mi za nie zapłacic. Uprzedzając jego zamiary oznajmiłem mu, że jest to m.in. souvenir dla jego Carmen zamiast kwiatów. Już wyobrażałem sobie reakcję kobiety gdy dostała od Juana papierosy ze swoim imieniem.Nasz oficer elektryk wymienił jeszcze baterie w UKF-ce żeglarzy po czym uścisnęliśmy sobie dłonie i Juan wrócił na swoją jednostkę. Krótko po tym zaczęliśmy przygotowania do wznowienia naszej podróży.
Przy pierwszych obrotach statkowej śruby gdy za naszą rufą zaczął formowac się kilwater cała czwórka stojąc na pokładzie jachtu wyma -chiwała pożegnalnie w naszą stronę, a gdy na statkowej syrenie od -daliśmy 3 długie dzwięki (pozdrowienia) usłyszeliśmy na UKF-ce kobiecy głos: „ Muchas Gracias ! Adios Amigos ! Hasta luego ! ‘’
*****************************
Podczas dalszej naszej żeglugi do Hiszpanii jeszcze przed Gibraltarem dostałem od czarterujacych teleks w którym wskazali oni dla naszego statku Setubal jako drugi port wyładunkowy. Ucieszyła mnie ta wiadomośc bo zawsze chętnie płynąłem do portów w których nigdy dotąd nie byłem.Przypomniało mi się także,że przecież Setubal był portem docelowym dla „Carmen” i jego załogi. Po paru dniach postoju pod wyładunkiem w Walencji wyszliśmy z tego portu i po 3 dniach żeglugi zawitaliśmy w Setubalu. Podczas naszego cumowania do nabrzeża spotkała nas miła niespodzianka. Oto w grupce oczekujących na nasze przyjście dojrzeliśmy dzielną czwórkę z „Carmen”. Do mojej kabiny weszła czarująca Carmen, która rzuciła mi się na szyję witając mnie jak gdybyśmy nie widzieli się bardzo długi okres czasu. Juan witając się wręczył mi tajemniczy pakunek w którym po rozpakowaniu znalazłem miniaturkę ich jachtu oraz butelkę markowej hiszpańskiej brandy Carlos I.
Przy kawie opowiadali, że 3 dni temu przypłynęli do Setubalu, a mając uzupełnione przez nas zapasy nie zawijali na Azory. Od naszego rozstania jeszcze przez 2 dni musieli płynąc na silniku, a potem sprzyjający umiarkowany wiaterek pozwolił im rozwinąc żagle. Z biuletynu portu Setubal dowiedzieli się, że nasz statek jest tutaj spodziewany i bardzo się tym ucieszyli. Nazajutrz zabrali mnie i St.Mechanika na wycieczkę po Setubalu zakończoną pobytem w typowej portugalskiej tawernie.
Gdy oznajmiłem Carmen, że nastrój stworzony przez portugalską grupę folkową różni się trochę od andaluzyjskiego flamenco ta obiecała mi,że gdy trafimy kiedyś do Alicante to ona osobiście nam zatańczy. Okazało się małżeństwo mieszkało w tym mieście, a właścicielka jachtu była także członkinią miejscowego amatorskiego zespołu tanecznego. Mile spędziliśmy wieczór w ich towarzystwie i chociaż znajomośc języka angielskiego nie była ich mocną stroną to doskonale rozumieliśmy się , a może także pomogły mi w tym 2 semestry języka hiszpańskiego jakie zaliczyłem w Szkole Morskiej.
Gdy po 2 dobach wychodziliśmy z Setubalu w morze na nabrzeżu nasi wspaniali żeglarze żegnali nas pozdrowieniami nadawanymi samochodowymi klaksonami oraz słowami : Buen Viaje Amigos !
„Wydaje się nam, że to co robimy jest tylko kroplą w morzu. Ale morze byłoby mniejsze, gdyby tej kropli zabrakło.” – Matka Teresa
Dodaj komentarz