Kapitan Mariusz
Komentarze: 0
K a p i t a n M a r i u s z
Podczas postoju statku w porcie krajowym nastapiła zmiana na stanowisku kapitana. Jak mowił mi Zbyszek, schodzący kapitan, nowookrętującym kapitanem jest pupilek Głównego Nawigatora firmy szczególnie nie lubianego przez załogi statkow. Przy przekazywaniu obowiązków nowemu kapitanowi Zbyszek poprosił do siebie swoich zastępcow , czyli mnie i st.mechanika, celem przedstawienia nas nowemu wodzowi. Podczas „prezentacji” nowy kapitan ściskając moją dłon przytrzymał ją na krótko wypowiadając do mnie słowa :
- Aaaa o panu to ja już słyszałem i wiem już coś o St.oficerze statku.
Zbaraniałem. Uruchamiając swój twardy dysk myślowy przez moment zastanowiłem się co mógł on słyszec o mnie ale nie przypominałem sobie żadnej podpadziochy. Po chwili odparłem :
- A to ciekawe co ? Może pan szepnie jakieś szczegóły bo nie wiem czy dalej jechac z panem czy starac się o zmiennika.
Kapitan Mariusz, takie imię nosił nowy dowódca, roześmiał się szczerze i głośno uspokajając mnie słowami :
- Chiefie ja odebrałem w biurze o panu same superlatywy i miło mi, że przyszło mi z panem popracowac.
Napięcie opadło, a postawiona kawa zaczęła mi smakowac. Zmierzyłem wzrokiem nowego swojego przełożonego. Facet tylko kapkę starszy ode mnie , jak się pozniej okazało było 2 lata różnicy między nami,lekko szpakowaty brunet, średniego wzrostu i wesołego usposobienia. Po zaliczeniu zapoznawczej kawy razem z chiefem maszyniastym opuściliśmy kabine kapitana.
Następnego dnia odwiedziłem kapitana w jego biurze z zamiarem uzyskania od niego akceptacji na przygotowanym przez mnie nowym planie załadunkowym. Kpt.Mariusz zajęty rozpakowywaniem się i „meblowaniem” kabiny podpisał plan bez sprawdzania jego zawartości twierdząc, że po takich rekomendacjach jakie usłyszał od Zbyszka wierzy mi i wie, że zrobiłem to solidnie. Nie lubiałem jak mi ktoś słodził w sprawach zawodowych, które wymagały sprawdzenia i akceptacji przełożonego ale biorąc pod uwagę swoje długie chiefowanie byłem przekonany, że prace wykonałem właściwie. Kapitan po załatwieniu spraw służbowych zwrócił się do mnie z prosbą :
– Chief, mam tutaj w ramce fotkę swojej cudnej Lucy z naszymi dziecmi , która chce umieścic na biurku tak żeby patrzyli oni stale na mnie, a ja na nich. Pokombinuj pan coś aby trwale zamocowac to na biurku. Zawieszenie ramki na szocie (szot = ściana, scianka w żargonie marynarskim) odpada. Muszę mieć ich przed oczyma.
Na fotce znajdowala się zgrabna i urokliwa ciemna (chyba utleniona ) blondynka, z fajnie ułożonymi „na chłopaka” włosami, zgrabnym wcięciem w biodrach i znacznym biustem. Dziatki stojące obok mamy, jak w każdej 4-osobowej rodzinie bywa, były odbiciem swych rodzicow .Córka Magdalena podobna do mamy, a syn Szczepanek młodszy od siostry do taty. Gdy wrociłem do kapitana z odpowiednim mocowaniem ramki na jego biurku zadowolony kpt.Mariusz podrzucił mi jeszcze jedną robotę. Z sypialni przytargał większą fotkę, którą chciał umieścić w ramce i powiesic na szocie nad koją. Trochę się chyba zmieszałem widząc treśc tej fotki, która przedstawiala Lucy w kusym prawie przezroczystym szlafroczku chyba firmy Intissimmi, spod którego można było okiem „wyodrębnic” kształtny biust. Usmiechnięta Lucy stała oparta o framugę drzwi i uniesioną ręką z ugiętym wskazującym palcem zdawała się zachęcac słowami : chodż !
Fotka umiejętnie wykadrowana z zastosowaniem reguły 3 i planu amerykańskiego przyciągała oko. Gdy kpt.Mariusz zauważył moją konsternację i rozbiegane po fotce oczy zapytał czy ładne zdjęcie. Najpierw pomyślałem, że ja bym takiego zmysłowego zdjęcia swej połowy nikomu nie pokazał po czym odparłem :
– Kap, zdjęcie ładne w treści, modelka także ale widzę na jej lewym kolanie niewypłukany dobrze wywoływacz, to ta brązowawa plamka.
Kapitan parsknął śmiechem i przyznał mi rację, a usprawiedliwiając się z foto usterki odparł:
- No przeciez z takim negatywem i o takiej tresci nie mogłem pójść do fotografa po odbitkę. Zdjęcia obrabiałem sam w statkowej ciemni na poprzednim statku, a jakie na statku są warunki do obróbki zdjęc sam wiesz.
W toku wymiany poglądów wydało się,że obaj mamy podobne hobby, które zwie się fotografią. Od bosmana przyniosłem pasującą do fotki ramkę, którą powiesiliśmy na zaplanowanym przez Starego miejscu. Podczas operacji wieszania fotki kapitan cały czas opowiadał o swym skarbie, a ja zdziwiony dlaczego mnie obdarza taką wiedzą i zaufaniem chcąc nie chcąc słuchałem.
Lucy kap poznał na torze lodowym gdzie trenowała jazdę szybką na lodzie, a on stawiał pierwsze kroki, a raczej ślizgi. Dzięki Lucy poznał także Zbyszka trenera łyżwiarstwa szybkiego, który zaczął i jemu udzielac porad jak utrzymac się na lodzie. W iście łyżwiarskim tempie wzięli ślub gdyż akurat Mariuszowi kończył się urlop, a pływał wówczas na statku zatrudnionym w długich relacjach. Czas biegł, na świat przyszło pierwsze ich dziecko córeczka Madzia. Lucy zarzuciła już myśl o zostaniu zawodniczką łyżwiarstwa szybkiego i poświęciła się wychowaniu dziecka tym bardziej, że po 3 latach urodził się Szczepcio. Łyżwy Lucy poszły więc w kąt zakonserwowane przed atakiem rdzy. Lata leciały, dzieci rosły , a samotny trener , który został przyjacielem domu był w nim wciąż mile widziany. Jak opowiadał wódz ,gdy Szczepcio osiągnął wiek 4 lat pod nieobecnośc taty to właśnie trener ślizgał się z małym ku uciesze malca i jego mamy. Wymykając się z kabiny kapitana doszedłem do wniosku, że z nowego wodza jest mega gaduła ale człek wesoły i przyjacielsko nastawiony do mnie.
Po załadowaniu polskiego węgla w Szczecinie wyszliśmy w rejs do Caen we Francji. Kpt.Mariusz codziennie, gdy tylko pozwalała na to pogoda i na pokład nie wchodziła fala, biegał wkoło ładowni uprawiając jogging , a jeżeli warunki pogodowe były złe dźwigał w swej kabinie hantle dbając o utrzymanie odpowiedniej kondycji i rzeżby swego umięśnienia. Wpadał często na mostek na moją popołudniową wachtę aby, jak twierdził, poplotkowac o wszystkim i o niczym. Bedąc często moim gościem na mostku za każdym razem zaznaczał, że jest tutaj sportowo i w celach towarzyskich, a nie służbowo. Na dowód wypowiedzianych słów na początku przelotu morskiego zaproponował mi przejście „na ty” ale bez alkoholu, którego nie lubiał. W ciągu 4,5 doby osiągnęliśmy redę portu Ouistreham by na wysokiej wodzie wejść do śluzy tam znajdującej się, a potem płynąc kanałem po paru godzinach zacumowac przy nabrzeżu postojowym w Caen. 3-dniowy postój statku przy nabrzeżu postojowym chwaliliśmy sobie bo był czas na zwiedzanie miasta i zrelaksowanie się tam.
Mariusz natomiast codziennie wkładał strój sportowy i biegał po przyległych do kanału łąkach. Pewnego dnia podczas wyprzedzania spacerującej z pieskiem pani nagle jej ratlerek odskoczył od właścicielki pobiegł za Mariuszkiem i dziabnął go w łydkę.
- O mon Dieu ! O la, la ! Petit revenir ici ! – krzyczała francuzka.
Mariusz przystanął, Petit ujadał jak wściekły , a na łydce biegacza odznaczyły się ukłucia od psich kłów. Francuzka mówiła coś w swym języku , Mariusz odpowiadał pytaniem : Do you speak English ? A gdy ta kiwała przecząco głową w pewnym momencie bąknął:
- Ty tam sobie parlaj, a ja nie wiem czy ten kurdupel był szczepiony.
Francuzka gdy usłyszala te słowa krzyknęła :
- Ooooo ! To pan Polok ! Moja mama była polka, a tata breton. Troche rozumia po polsku.
Połowicznie uspokojony Mariusz zapytał przeto czy Petit był szczepiony, a gdy jego właścicielka rzekła :
- O ui ! On miał zastrzyka na początku roku. Nie będzie choroby.
Zadawolony Mariusz zaciągnął skarpetę i pobiegł na statek, a francuzka żegnała go krzycząc :
- Pan! Przyjdz pan tu jeszcze kiedy !
Na burcie Mariusz odkaził jodyną drobne ukłucia na łydce. Wszystko zakończyło się bez sensacji.Opowiadając historię jaka mu się wydarzyła podczas joggingu i będąc w super nastroju zakończył ją pytaniem :
„ Jaka jest różnica między dwulatkiem a dorosłym facetem?
Dwulatka można zostawić samego z nianią … „
C.d.n
Dodaj komentarz