Archiwum listopad 2019


lis 24 2019 Pamieć brata
Komentarze (0)

    

 Rejs mielismy długi ale za to bardzo ciekawy. Statek z ładunkiem klinkieru z Koshichangu (Tajlandia) popłynąl przez Kanał Sueski, Hajfę do Koperviku w Norwegii. Po drobnych przygodach związanych z piratami w Zatoce Adeńskiej oraz męczącym tranzycie przez Kanał Sueski dobiliśmy do nabrzeża w Norwegii. Wyładunek 45 tys ton ładunku przebiegł sprawnie i po 3 dniach wyszlismy z portu udając się w krótka podróż na północ Norwegii do Narwiku po ładunek rudy żelaza dla naszych hut.

       Ponieważ był to okres zimowy, a na Morzu Norweskim każdego dnia duło sztormowo zdecydowałem się pokonac drogę do Narwiku płynąc fiordami norweskimi. Taką opcję drogi często wybierają statki płynące w stanie balastowym aby nie wydłużac czasu trwania rejsu z powodu sztormów. Morze Norweskie i  jego wody znane są m.in. z  nadzwyczaj burzliwego morza podczas długotrwałych zimowych sztormów i wiatrów wiejących z kierunku od zachodniego do północnych.

       Pamiętając o tym oraz po przeanalizowaniu prognoz pogody zdecydowałem się na przejscie fiordami. Na redzie portu Haugesund  w fiordzie Skudenes wzięliśmy na pokład 2 pilotów norweskich, którzy poprowadzili nas do Narwiku. Podróż fiordami na takim odcinku w zależności od szybkości jaką dysponuje statek trwa średnio ok, 2,5 doby. Podczas  rejsu można podziwiac krajobrazy fiordów norweskich, które osobiście kojarzyły mi się z naszymi Tatrami przeniesionymi nad morze. Wprawdzie zimą w Norwegii dni są znacznie krótsze niż u nas w kraju ale zawsze cos można było zobaczyc.

       Pięknie ośnieżone szczyty gór widoczne od strony wody długo zachowują swój urok  nawet do późnej wiosny. Przepływając nocą w pobliżu miejscowości położonych nad fiordami można ujrzec kosciółki  oświetlone od dołu reflektorami, a to wygladało szczególnie nastrojowo w okresie grudniowych świąt i wtedy nie jeden z matrosów wpadał w świateczną zadumę. Przejscie fiordami gwarantowało przynajmniej, że większość trasy pokonywało się na spokojnej osłoniętej wodzie. Tą resztę do brakującej całości w niektórych miejscach trzeba było pokonac na otwartym morzu, a wtedy kto nie zamocował sobie sprzętu ruchomego w kabinie lub nie obłożył się kocami w kojce podczas snu miał zagwarantowaną optymalna hustawkę i bałaganik w kabinie. M.in takim miejscem jest Półwysep Stadlandet, który należy opłynąc na otwartej wodzie.

        Po prawie dwóch dniach nawigacji fiordami statek wpłynął na wody  Ofotfjorden (fiord osłonięty od północnego zachodu Lofotami , a od wschodu kontynentem Norweskim. Na mostek często przychodził starszy marynarz Zygmunt z pytaniem ile jeszcze czasu zostało do redy Narwiku.

       Zygmunt był na statku sternikiem manewrowym ( najlepszy sternik wsród załogi pokładowej) i marynarzem z krwi i kosci. Pochodził z Kaszub i pomieszkiwał na wsi w pobliżu Pucka. Swój fach znał doskonale bo wywodził z rodziny żyjącej z morza, a jak sam opowiadał był chyba dzieckiem z przypadku bo urodził się jako najmłodszy z 4-ech braci. Ojcu po urodzeniu się 3-go syna  marzyła się córka, której nie udało mu się jednak spłodzic i po jego przyjsciu na świat już sobie odpuścił. Zawsze zdyscyplinowany, sumienny dbajacy o czystość na mostku czyli w rejonie reprezentacyjnym statku. Gdy tak często przychodził na mostek z zapytaniem kiedy będzie ostatni fiord przed Narwikiem zadałem mu wreszcie pytanie:

       - Co tak Cię interesuje to miejsce ?

       - Kapitanie, na „Gromie” w 1940 r. koło Narwiku zginął mu najstarszy brat.

       Ponieważ miejsce zatoniecia naszego okretu nie jest zaznaczone na morskiej mapie nawigacyjnej spytałem pilota czy wie gdzie zatonął polski okret ORP „Grom”. Ten długo myślał, długo sobie przypominał i po chwili odpowiedział:

        –  Przez ten fiord nie będziemy przepływali ale dam Ci znac kiedy będziemy najbliżej tego miejsca.

       Po paru godzinach gdy pilot podał mi tą wiadomość wysłałem marynarza aby  poinformował o tym Zygmunta. Nie trzeba było  na niego długo czekac. Pojawił się na skrzydle mostka z małym wiankiem ze świeczkami, który zwodował za burtę ku pamięci swego brata.

       Sytuacja ta bardzo mnie wzruszyła przeto spytałem pilota czy mogę oddac ostatni salut na syrenie statkowej. Gdy ten się zgodził syrena statkowa dlugim swym dźwiękiem oddała cześc nie tylko bratu Zygmunta ale i innym członkom załogi okrętu, którzy poszli z nim na dno. Pilotowi opowiedziałem całą historię, a ten rozczulony  tą opowieścią obiecał, ze nazajutrz po zacumowaniu w Narwiku przyjedzie autem po Zygmunta.

      Jak się okazało pilot mieszkał na północnych obrzeżach Narwiku, a w fiordzie Rombaken w małej przystani trzymał swoją motorówkę, którą miał w planie popłynąc razem z Zygmuntem w miejsce gdzie zatonął „Grom”. Tak się też stało, a Zygmunt wrócił z łezką w oku i wielką prośbą abym pomógł mu jakoś zrewanżowac się usłużnemu pilotowi. Wyciagnąłem z lodówki butelkę „Finlandii” i wręczyłem ją Zygmuntowi mówiąc do niego:

 -  Podziękuj pilotowi i powiedz, że to dla niego … marynarskie kwiatki.        

     Jak się potem okazało pilot przed przyjazdem po Zygmunta po drodze kupił znacznie okazalszy wieniec, który razem zrzucili do wody. Na wodzie długo nie zabawili bo przepędziło ich przenikliwe zimno.

 Mr. Pilot ! Thank you very much for your help and hospitality !

                                                     +++++++++++++

Co mówią relacje historyczne ?

9 kwietnia 1940 roku III Rzesza zaatakowała Danię i Norwegię. Pierwszy raz od wypowiedzenia Niemcom wojny przez Wielką Brytanię i Francję (3 września 1939 r.), doszło do regularnego starcia dużych jednostek lądowych, morskich i powietrznych. Ważną częścią kampanii norweskiej była bitwa o Narwik, port usytuowany na północy kraju, niezwykle ważny ze strategicznego punktu widzenia.

Na wodach w rejonie Narviku toczyły się bitwy morskie, w wyniku których została zniszczona niemiecka flota. U boku floty brytyjskiej walczyły okręty polskiej marynarki wojennej, niszczyciele: „Burza”, „Błyskawica” i „Grom” (zatonął 4 V w fiordzie Rombaken); do transportu wojska zostały użyte statki pasażerskie: „Chrobry” (zatonął 16 V), „Sobieski” i „Batory”.

 Tragedia „Groma” i jego załogi.

O godz. 8.00 służbę na okręcie objęła nowa wachta. Dzień zapowiadał się słoneczny, niebo było zupełnie czyste, bez jednej chmurki. Życie na „Gromie” biegło swoim normalnym trybem i nic nie zwiastowało mającej niebawem wydarzyć się tragedii. Tuż po godz. 8.00, na wysokość 3000 m, ukazały się dwa bombowce niemieckie „Heinkel — 11!”. Kmdr ppor. Aleksander Hulewicz polecił uruchomić maszyny i zarządził alarm przeciwlotniczy. Oczekiwany atak jednak nie następował. W czasie gdy z pokładu „Groma” obserwowano przelot nieprzyjacielskich maszyn, na wysokości ponad 5500 m pojawił się trzeci bombowiec, „Junkers”, wolno szybujący w powietrzu. Ze względu na dużą wysokość nie otwierano do niego ognia. Skuteczny atak bombowy z tak dużej wysokości wydawał się wręcz nieprawdopodobny. A jednak… Samolot ten zrzucił wiązkę bomb. „Grom” wykonał zwrot, ale dwie z sześciu rzuconych bomb trafiły w pokład na śródokręciu. Jedna trafiła w załadowany aparat torpedowy nr 2 i spowodowała eksplozję torped. Druga zniszczyła dwudziestometrowy pas poszycia w prawej burcie na wysokości maszynowni, otworzywszy wodzie drogę do wnętrza okrętu. Los okrętu został przesądzony. „Grom” niemal natychmiast po wybuchu zaczął tonąć. Kiedy dowódca, nie widząc możliwości ratunku, polecił opuścić pokład i skakać do wody, nie wszyscy mogli to uczynić. W pomieszczeniu bosmańskim na rufie został zaklinowany wybuchem bomby luk wejściowy i wszyscy, którzy tam byli, znaleźli się w śmiertelnej pułapce. 

 Z relacji mar. E. Oruby (jeden z uczestników walk o Narwik): (…) „Kiedy będąc już w wodzie szukaliśmy ratunku, oni kiwali do nas, przed straszną swą śmiercią, przez otwarte bulaje, które były za małe, aby wydostać się na zewnątrz. Do dziś nie potrafię powiedzieć, czy było to wołanie o pomoc czy znaki pożegnania. Wszyscy zginęli okrutną śmiercią: żywi, do końca świadomi, ze idą na dno”.

 Agonia „Groma” trwała zaledwie trzy minuty. Nie zdołano nawet spuścić łodzi ani wyrzucić tratew ratunkowych. W pewnym momencie dziób i rufa okrętu uniosły się do góry, po czym „zamknęły się” z przeraźliwym trzaskiem i pogrążyły wraz z ludźmi uwięzionymi w zablokowanym pomieszczeniu bosmańskim. W lodowatej otchłani fiordu Rombakken znalazło swój grób 59 członków załogi wśród nich brat Zygmunta

wuka1945