Archiwum kwiecień 2019


kwi 24 2019 Pożar na morzu
Komentarze (0)

 

 

Ten rejs zapowiadał się ciekawie. Po wyjsciu z Tianjin (Północne Chiny) z ładunkiem koksu statek zdążał do Puerto Ordaz w Wenezueli. Po drodze do Wenezueli mieliśmy  jeszcze zawinąc na kilkanaście godzin do  Long Beach w USA aby tam uzupełnic paliwo.  Cała podróż miała się zamknąc w przeciągu miesiąca czasu. 

    Cały przelot pierwszej części podrózy statku od wyjscia z Chin przebiegał bez specjalnych atrakcji. Zaliczaliśmy zmienne strefy klimatyczne i pogodowe, a więc zimę w Chinach i przy brzegach Japonii, umiarkowany klimat na niższych szerokościach geograficznych Pacyfiku. Gęste mgły na M.Japońskim i w Cieśninie Tsugaru oraz podczas większej części żeglugi po Pacyfiku. Żegluga po ortodromie wprowadziła nas na wyższe szerokości gdzie nie tylko płynęlismy z prądem ale czasami wspomagał wysiłek naszego statkowego silnika sprzyjający wiatr gdy znajdowaliśmy się w południowych ćwiartkach niżów. Parę dni przed Long Beach pogoda poprawiła się na tyle, że w Dzienniku Okrętowym oficerowie zamieszczali wpisy typowe dla „żydowskiego morza”.

      Ale oto gdy do Long Beach została nam tylko niecała doba nastąpiło wydarzenie które pokrzyżowało wszystkie nasze założenia związane z itinererem podrózy. Ostatniej nocy przed Long Beach o godz. 01:30 obudziły mnie dziwne sygnały nadawane dzwonkami alarmowymi. Najpierw wkurzyłem się, że któs uruchamia w nocy dzwonki alarmowe bez mojej wiedzy ale gdy zauważyłem, że światło mojej kojówki (lampka nocna nad koją) stopniowo przygasa, a silnik napędu głównego statku szybko traci obroty i zatrzymuje się, wskoczyłem w ciuchy i pobiegłem na mostek.

       Na mostku zdezorientowany powstałą sytuacją 2 oficer zgłosił mi,że z komina wali gęsty czarny dym, a mechanik wachtowy nie podnosi słuchawki telefonu gdy do niego dzwonią. Poleciłem oficerowi wachtowemu zabrac przenośna UKF-kę i udac się do siłowni aby zorientowac się co się stało. Gdy na mostku zostałem sam po paru chwilach zadzwonił do mnie Starszy Mechanik i zameldowal mi, ze ma poważny pożar w siłowni, który lokalnymi środkami gaśniczymi będącymi na wyposażeniu siłowni nie da się ugasic gdyz pali się jeden z agregatów prądotwórczych. Przemyślałem szybko powstałą sytuację, pozycje statku oraz warunki pogodowe i bez namysłu ogłosiłem alarm pożarowy.

       Po ogłoszeniu alarmu załoga zebrała się szybko na miejscu zbiórki, ale jak mrówki w  kopcu zaczęli przybiegac do mnie na mostek niektórzy członkowie załogi z błaganiem aby „ rwac zawory butli instalacji CO2 bo usmażymy się jak kiełbasa na patelni”. Ponieważ do efektywnego uruchomienia stałej instalacji gaśniczej z użyciem gazu CO2  potrzebne było pewne uszczelnienie pomieszczenia siłowni (pozamykanie wszystkich drzwi siłowni świetlików/iluminatorów i wentylatorow) nie mogłem sobie pozwolic na bezmyślne uzycie tego środka gaśniczego. Jednak bardzo spanikowanym załogantom nie przemawiały moje słowa, że dopóki siłownia nie zostanie uszczelniona, a wachta jej nie opuści nie ma mowy o uruchamianiu systemu gaszenia.

      Ciągle któs przybiegał na mostek z błaganiem o reakcję pomimo tego, że wedlug rozkładu alarmowego powinien być na ustalonym miejscu i wykonywac określone czynności. Dopiero gdy użyłem ostrego słownictwa, znanego zresztą już dzisiaj powszechnie, wycieczki na mostek ustały. Szybko tez St.Mechanik zameldował mi przez radio, że siłownia jest uszczelniona, a wachta zdołala ją w porę opuścic.  

      Zezwoliłem na zerwanie butli pilotowych i otworzenie systemu gaszenia pożaru pomieszczenia  siłowni. Jak się pózniej okazało Starszy Mechanik zrywał butle pilotowe ze łzami w oczach bo żal mu było …… świeżo wymalowanej siłowni. Przed zerwaniem butli poleciłem jeszcze Starszemu Oficerowi sprawdzic obecnośc załogantów na miejscu zbiórki, a cała pozostałą załogę przeprowadzic na dziobówkę. Na mostku został ze mną radiooficer, który przekazywał całą sytuacje na ląd do przedstawiciela armatora w USA oraz Chief Mechanik.

      Na mostku i na całym statku panowała ciemnośc i tylko w newralgicznych punktach paliło się akumulatorowe oświetlenie awaryjne. I tak przez  3 godziny wszyscy czekaliśmy na efekty użycia gazu CO2. Gdy po tym czasie St.Mechanik ubrany w ubranie azbestowe (takie to były czasy, dzisiaj już nikt nie używa azbestu) z założonym aparatem tlenowym asekurowany przez statkowego strażaka poszedł sprawdzic stan siłowni z górnego poziomu/ platformy i zameldował, ze pożar został opanowany wszyscy odetchnęli z ulgą. Pozwoliłem załodze wrócić do nadbudówki ale nie do swoich kabin, które musiały być sprawdzone testerem na obecność gazu. Wprawdzie gaz CO2 jest gazem cięższym od powietrza i zalega w niższych partiach pomieszczeń ale należało miec pewność , ze nic nikomu nie grozi.

     Załoga zebrala się w messie, spawacz przytargał z pokładu spawalniczy  palnik, którym podgrzewał garnek z wodą aby wszyscy mogli się napic …… kawy. Śniadanie było na zimno ale nikt nie narzekał . Jakież było moje zdziwienie gdy na mostek wkroczył uśmiechnięty steward i przytargał mi kawę oraz jajecznicę smażona na patelni podgrzewanej w podobny sposób czyli palnikiem. Teraz wszyscy czekaliśmy na spadek temperatury i przewentylowanie pomieszczenia siłowni aby móc uruchomic agregat prądotwórczy oraz rozpocząć procedurę przygotowania silnika głównego do ruchu. W międzyczasie zawiadomiłem drogą telegraficzną armatora oraz US Coast Guard, że po pożarze w siłowni sytuacja jest opanowana i w ciągu paru godzin będziemy kontynuowac podróż. Wczesnym popołudniem udało się mechanikom przywrócic do życia silnik główny.

    Kadłub statku po jego uruchomieniu zrazu zadrgał znajomymi wibracjami by następnie wpadając w łagodne boczne kołysanie wznowic swój  marsz do celu. Przed nami pozostało 20 godzin jazdy. Z trzech posiadanych agregatów prądotwórczych mieliśmy do dyspozycji dwa, które w pełni zabezpieczały nam zasilanie wszystkich niezbędnych mechanizmów i urządzeń. Warto tutaj podac ciekawostkę, że wszystkie 3 statkowe agregaty gdyby pracowały równolegle to mogłyby pokryc zapotrzebowanie na energię elektryczną  15 tys. miasteczka. Podczas przelotu do Long Beach mieliśmy czas na znalezienie przyczyny pożaru w siłowni. Pomieszczenie siłowni wygladało jak czarna osmolona wędzarnia, a oględziny spalonego agregatu wykazały, że powodem pożaru było pękniecie przewodu paliwowego zasilającego agregat i wyciek paliwa na jego kolektor wydechowy.

  Następnego dnia w godzinach popołudniowych gdy podchodziliśmy do nabrzeża w Long Beach na keji czekała na nas sporo grupka interesantow. Wśród nich wyróżniali się oficerowie US Coast Guard (Straż Wybrzeża), których szczerze mówiąc spodziewałem się ale nie w tak znacznej ilości. Wiedziałem, że po zacumowaniu przeprowadzą wnikliwą inspekcję naszego statku pod kątem bezpieczeństwa żeglugi i jak tylko mogliśmy wszyscy na to byli przygotowani.

    Inspekcja przebiegła bezproblemowo, a jedynym wytknięciem i to dotyczącym mojej osoby był brak przesłania do US Coast Guard informacji, że statek będzie  wchodził do portu bez jednego agregatu. Z pomocą Chiefa Mechanika udało mi się dowódcę grupy US C.G przekonac, że pozostałe 2 agregaty pokrywały z nawiązką statkowe zapotrzebowanie na energię elektryczną i skończyło się tylko na pisemnym wytknięciu. Obecny przy tym przedstawiciel naszego armatora puścił do mnie znaczące duże oko, które odebrałem jako aprobatę finalnego rezultatu „negocjacji”. Nie mogłem powiedziec, że uczyniłem to celowo aby uniknąć jakichkolwiek restrykcji wynikających z braku jednego agregatu.. Za to szef Coast Guardu po przeczytaniu mojego raportu dotyczącego pożaru jaki miał miejsce na burcie wpadł w zachwyt nad wyszkoleniem całej załogi i oznajmił : 

- Kapitanie ! Gratuluję wyszkolenia załogi. Uruchomienie systemu gaszenia siłowni w ciągu 7 min to rezultat jaki nigdy nie osiągnięto w naszej szkole gdzie szkolimy kadetow  US Coast Guard’u.

 Odpowiedziałem mu tylko:  - Really ? Thank you officer for your compliment. (Naprawdę ? Dzięki Ci za komplement).

     Po zakończeniu inspekcji US Coast Guard pozostały tylko sprawy związane z odprawą graniczną. Otóż każdy statek obcej bandery jeżeli udaje się do portu w USA musi co najmniej 1 m-c przed zawinięciem przedłożyć w ambasadzie USA w kraju armatora listę załogi dla uzyskania wiz wjazdowych. Ponieważ zawinięcie do portu amerykańskiego było podane przez czarterujących bardzo pózno , a sam postój w porcie miał być krótki przeto nie załatwiano wizowania listy załogi. Teraz gdy statek miał pozostawac w USA przez okres 10 dni aż się prosiło aby zezwolic załodze zejśc na ląd chociaż dla odprężenia się po ostatnich przeżyciach.

      Gdy razem z agentem statku prosiłem oficera Immigration o ludzkie odstąpienie od porcedury wizowania ten pozostawał  twardym biurokratą. Ja i Starszy Mechanik otrzymaliśmy na czas postoju przepustki uprawniające nas do zejścia na ląd ale tylko w porze dziennej i tylko w celu załatwiania spraw służbowych. Po zejściu odprawy wejściowej gdy zagadnąłem agenta statku dlaczego oficer Immigration nie okazał się człowiekiem elastycznym usłyszałem od niego ciekawe wyjaśnienie :

- Wiesz, ten pan ma przykre „doświadczenie” w kontaktach z polskimi kapitanami. Otóż w poprzednim miejscu pracy podczas odprawy granicznej na polskim statku kapitan ugościł uczestników odprawy jak tylko mógł, kto co tylko chciał – miał. Między innymi były słynne wasze polskie kanapeczki „na ząb”, był „Żywiec”, a jeżeli ktoś miał chęc była i „Polish Wyborowa”.

     Nasz bohater zasmakował w waszej wódce i nie odmawiał kapitanowi gdy ten proponował : Once more ? Efekt końcowy był taki, że po zakończeniu odprawy nie wracał już do domu swoim autem lecz zawołał taksówkę. Podczas jazdy taksówką przysnęło mu się i nieopatrznie w pewnym momencie spod cywilnej koszuli wylazł mu na wierzch jego pistolet. Gdy kierowca taksówki zobaczył to w lusterku nie wiózł go już do domu lecz udał się z tym pasażerem na posterunek policji. W rezultacie tego stracił pracę w poprzednim porcie i po paru latach znalazł się tutaj u nas. Od tego czasu nie jest życzliwy Polakom (sic !!!!) i nie pije polskiej wódki. –

     Przykro mi się zrobiło, że nasza polska goscinnośc tak  została odebrana i przypomniałem sobie, że rzeczywiście podczas naszej odprawy wejściowej ten pan nie tknął ani kielicha, ani piwka, a pragnienie gasił tylko wodą mineralną. Za radą agenta znaleźliśmy rozwiązanie jak załoganci mogą się udac na ląd. Otóż udawali się oni dwójkami i posługiwali się naszymi przepustkami.

    Odtąd zawsze para schodząca na ląd chociaż różniła się buzkami od poprzedniej zawsze miala w składzie kapitana i chiefa mechanika. Po powrocie jednej pary udawała się następna zabierając od poprzedników przepustki wystawione dla nas. Szczęśliwie nikt ich nie kontrolował i ten myk się udał. Po 12 dniach postoju podczas którego pracownicy stoczni wyremontowali nam uszkodzony agregat wyszliśmy w swój następny etap podróży do Puerto Ordaz.

      A wracając do przykrego „doświadczenia” oficera Immigration to wydaje mi się, że gdyby mnie spytał jak należy pic naszą wódkę to  otrzymałby radę :  na pewno należy pic z głową znając swoje możliwości.

                                                                         

                                            * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

wuka1945   
kwi 16 2019 Truskawki
Komentarze (0)

                  

           W okresie  wielkiej hossy w eksporcie polskiego węgla do krajów Europy statek był zatrudniony przy przewozach naszego „złota”  z portów krajowych do Francji skąd po wyładunku węgla płynął do Narwiku po rudę dla naszych hut. Statek nieduży wielkości 15 tys DWT posiadał także dwa miejsca pasażerskie, które w tych relacjach były często wykorzystywane do przewozu pasażerów w opcji rejsu okrężnego. Tak też było tym razem.

     Na statku pełniłem wówczas funkcję Chiefa Oficera i jak zwykle przy końcowce załadunku w Szczecinie ostatnie tony węgla ładowano na statek pod moim nadzorem. Przed samym zakończeniem załadunku podjechala pod statek armatorska Nyska, która zgodnie z zapowiedzią uzyskaną z biura przywiozła panią pasażerkę (tu dalej vel podróżną). 

    Posłałem oficera służbowego na nabrzeże aby pomógł pani podróżnej wnieśc na burtę jej spory bagaż. Sam przywitałem podróżną na trapie i ku mojemu zaskoczeniu  podczas przedstawiania się niewiasta z uroczym uśmiechem zapodała mi:

 - Jestem Adriana i miło mi pana poznac osobiście bo dużo mi opowiadali w biurze o panu. 

   Tu należy wstawic wielkie moje zdziwienie ale złożyłem służbowy uśmiech i póki co zostawiłem to bez komentarza. Pani podróżna zaczęła wyciągac z torebki swój bilet pasażerski i dokumenty myśląc, że należy to okazac już przy wejściu na statek. 

   Przerwałem jej poszukiwania dokumentów informując, że po wszystkie stosowne papierzyska przyjdzie do niej ochmistrz, który odpowiedzialny jest za przygotowanie wyjściowej odprawy celnej i granicznej statku ,

  – A teraz – rzekłem –  proszę przejść do przygotowanej kabiny pasażerskiej i rozpakowac się. 

   Pani Ada, jak się okazało nowoprzyjęta do biura armatora pracownica,  udawała się w rejs szkoleniowy aby miec jako takie pojęcie o morzu i pracy marynarza. Trzeci oficer holował podróżną do kabiny, a ja złożyłem krótki telefoniczny raport mojemu koledze kapitanowi :

  - Jest ! Na burcie ! 

     Po zakończeniu załadunku i odcumowaniu ze Szczecina wyszliśmy w rejs do francuskiego portu Caen. Tego samego dnia podczas kolacji spotkaliśmy się powtórnie z panią Adą przy stole w messie. 

    Ponieważ stoliki w messie mogły pomieścić tylko 4 osoby ochmistrz odstąpił pani podróżnej swoje miejsce przy kapitańskim stole i w taki oto sposób przyszło mi siedziec obok p.Ady, zaś po drugiej stronie siedział kapitan Zbysio oraz Kazik – St.Mechanik. 

    Obaj zdążyli się już zapoznac z podróżną, a ta czuła się bosko i radośnie kwiląc. Kapitan podczas kolacji opowiadał swoje morskie przygody chwaląc się jak to polował na łosie w Norwegii, jak w fińskiej saunie zaliczył najwyższą półkę i temperaturę blisko 90 stopni (????). Ale gdy opowieści jego zaczęły dotyczyc wędkownia w Norwegii i mnie to zaciekawiło. 

    W pewnej chwili opowieści kapitana zaczęły snuc się wokół połowu łososi. Zbysiu  umiejętnie budował ciekawość słuchaczy koloryzując nadmiernie całą tą historię. Pani Ada zasłuchana w opowieśc kapitana przestala konsumowac kolacje (pyzy ze skwarkami i zasmażaną kapustą), Kazik przeżuwal wolno każdy kawałek pyzy śledząc słowa wodza.  Mocno zaangażowany w swe  opowiadanie  kapitan nagle wstał i przedstawiając ostatnie sekwencje opowieści rzekł: – I w tym momencie szczytówka wędki wygięła się do granic wytrzymałości , poczułem gwałtowne szarpnięcia na lince i trudno mi było operowac kołowrotkiem. Po paru minutach udało mi się wyholowac rybę na brzeg.  

Tu kapitan rozpostarł swe ramiona w pełnym zasięgu omal nie uderzając w głowę chiefa Kazika  rzekł :

 - To był taaaaaki łosoś  !  

   Wsłuchana i zaciekawiona podróżna oraz Kazik odchyląjący się od ewentualnego ciosu  kapitana  z rozdziawioną gębą patrzyli na ten gest kapitana.  Odczekałem chwilę i zapytałem Zbynia :          

 - W ę d z o n y ?      wink   wink

  Ten usiadł, Kazikowi nieprzełknięta  pyza ze śmiechu z buzki wypadła na talerz, podróżna kwiliła rozkosznie, a wkurzony kapitan po wypiciu herbaty opuścił messę.   

  Wiedziałem, ze mam u niego przechlapane i już wyobrażałem sobie jak na osobności zostane wyprostowany za swój żart.  Obrażony kapitan wytrzymal jednak tylko 3 dni po czym wszystko wróciło do normy. Nazajutrz przypadła ładna czerwcowa niedziela. Jakież było moje zdziwienie gdy po przyjsciu do messy przy kapitańskim stole zastałem oprócz podróżnej kapitana i chiefa Kazika odstrzelonych w biale koszule i pagony funkcyjne. Zdziwiłem się cholernie bo nigdy dotąd w morzu szczególnie chiefa mechanika nie widziałem pod pagonami.

   Kapitan także przyodziewał dystynkcje tylko na portowe odprawy, wieczorek kapitańsko-pasażerski lub od święta.  Ja naturalnie wkroczyłem ubrany po niedzielnemu (jak na Sumę) ale bez przesady. Podróżna z biesiadnikami   konsumowali już rosołek. Tu winien jestem wyjaśnienia, że na polskich statkach niedzielne obiady podobne są do tych mamusinych czyli rosołek z makaronem własnej roboty i kurczak z frytkami. Wszystko  po to aby się marynarzowi kalendarz zgadzał i dni nie myliły. 

   Obiad przebiegał normalnie, t.zn etykieta i opowieści na przemian raz z jednej, raz z drugiej strony, pełny szpan i elokwencja. Na deser steward podał truskawki z bitą śmietaną. Pani Ada zaczęła pierwsza konsumowac deser. Nie wiem czy robiła to tak zmysłowo,że wpatrzeni w nią Kazik i kapitan jak jeden mąż zaproponowali jej oddanie swoich truskawek. Ta zrazu broniła się, że nie da rady tyle truskawek wciopac. Przeto Kazik oferował, że oddaną podróżnej swoją porcję zabierze do swojej kabiny do lodówki, a ona kiedy tylko zechce może po nie do jego kabiny wpaśc. Adrianka  broniła się jak mogła, ja już kończyłem swoje truskawki i w pewnym momencie zaproponowałem :         

  - Pani Ado skoro nie da pani rady taką ilośc truskawek zjeśc to ja może pani pomogę ! Uwielbiam truskawki !  

   Tu nie patrzyłem na stronę przeciwną stołu gdyż spodziewałem się jak wściekle omiatają mnie wzrokiem moi koledzy.  Podróżna przystała na takie rozwiązanie i śmiejąc się serdecznie oddała mi porcje jednego z moich kolegów. Konsumując „dodatkowe” truskawki czułem jak zapienieni kapitan i chief liczą mi każdą wkładaną do ust. W rewanżu zaprosiłem podróżną do siebie na poobiednią kawę podczas której dowiedziałem się od niej, że mój „gest wybawienia ” tak się jej spodobal, że długo się śmiala w swej kabinie. Przyznala mi rację,że trudno podejrzewac aby któryś z nich nie przepadał za truskawkami.  

    Przy kawie dowiedziałem się także, że opinie o mnie i rekomendacje odbycia rejsu na tym statku wystawiła moja dobra znajoma z Działu Kadr. Hmmm, pomyślałem,  to będzie podróżna miala co opowiadac po powrocie do kraju i biura jaki trafił się jej chief kawalarz.

* * * * * * * * *     https://www.youtube.com/watch?v=9RtUDMCffVM    * * * * * * * * * *

wuka1945   
kwi 12 2019 Wielkanoc na morzu
Komentarze (0)

                           

   

WIELKANOC NA MORZU

Statek już pływał ponad 2 miesiące poza krajem krążąc między portami Ameryki Południowej (Argentyna, Brazylia), a portami  Europy Zachodniej położonymi w Portugalii, Hiszpanii i Francji.    Rejs o którym wspominam wykonywaliśmy w relacji: Bordeaux (Francja) – Rosario (Argentyna) – Europa Zachodnia.   Święta wypadały akurat na wysokości Wysp Kanaryjskich i aby trochę  umilic załodze świąteczny okres wybrałem „telewizyjną rutę” czyli  kursy między Gran Canarią i Teneryfą zapewniające odbiór z lądu programu.

      Droga między wyspami była nieznacznie (naście mil ) dłuższa od tej najkrótszej ale przez prawie dobę zapewniała odbiór sygnału telewizyjnego z wysp. Jednak nie to było największą zapowiadaną atrakcją nadchodzących świąt.  Jak to zwykle bywa na statkach aby święta były udane musi być wśród załogantów dobry kucharz i  całe nadzieje pokładane są w jego wiedzy i umiejętnościach.  

      Szef kuchni jak dotąd specjalnie nie wykazywał się nadzwyczajnymi zdolnościami kulinarnymi.  Ot kotlet schabowy w cieście lub panierowany z kapustką zasmażaną lub zestawem surówek plus frytki wychodziły mu dobrze. Gdy nie kiwało na podwieczorek był czasami serwowany  gnieciuch drożdżowy z kruszonką , a więc wszyscy byli ciekawi jak zda egzamin świąteczny w pierwszym swoim rejsie jako kucharz.  A jak trafił on na morze ?  Otóż przed dołączeniem do załóg pływających pracował w samochodowych warsztatach w bazie armatora na lądzie gdzie pełnił funkcję pomocnika mechanika samochodowego.   Po przy -padkowej i niezamierzonej kąpieli w beczce ze zużytym olejem silnikowym nabawił się uczulenia na wszelkie oleje i smary i tylko dzięki „wyrozumiałości” Działu Kadr Lądowych armatora przebranżowił się na kucharza i wstąpił do załóg pływających.   

        Na zadane przeze mnie pytanie co jest specjalnością jego kuchni odpowiedział : krupnik angielski (!!!!).  Ponieważ było to dla mnie nowością spytałem go bardzo poważnie jak przygotowuje się ten krupnik.  

 Z ust jego padła informacja:  – Charakterystycznym i podstawowym składnikiem w krupniku angielskim jest …Vegetta i Maggi !!!

       Wooowwww,  pomyślałem i  ciekaw całej tej receptury  któregoś dnia podejrzałem kucharza jak ten krupnik przygotowywał.  Na początku do gotującej się w garze wody wlewał maggi, sypał Vegettę, a dopiero po jakimś czasie dodawane były inne składniki jak kasza jęczmienna, marchewka, parę skrzydełek drobiowych.  Po pierwszym tescie ugotowanej zupy nie dziwiłem się, że ochmistrz (kierownik działu hotelowego i przełożony kucharzy) poin -formował mnie, że strasznie wzrosło mu zużycie maggi i to wcale nie na stołach w messie.             Jednak nie zdradził powodu  broniąc swego pracownika.  Poradziłem mu aby kombinował jakoś bo po maggi na Kanary nie zawiniemy. W kuchni do pomocy kucharzowi był zaokręto wany  młodszy kucharz Witia  który był absolwentem  Szczecińskiego „Uniwersytetu” na ulicy Potulickiej w Szczecinie.  Tu należy  nadmienic, że może pogardliwie tak nazywano we flocie  Zespół Szkół Gastronomicznych, który przygotowywał   m.in. kadry do pracy na morzu. Ochmistrz przed świętami przygotował świąteczny jadłospis w ozdobnej szacie graficznej, który zawierał także tajemnicze nazwy świątecznych potraw.  

       Była wiec  świętokrzyska kiełbasa biała mamuni, śledź po kaszubsku w sosie śmietanowym z pieczarkami polskimi, ryba po grecku z wyspy Krety, żur polski z mąki żytniej żywieckiej,szynka polska wędzona na strychu, kiełbasa własna wędzona na rufie i t.p i t.d.  

       Ale hitem śniadania wielkanocnego miał być Karp w galarecie a’la Witia (receptura przygotowania wg pracy dyplomowej Witusia).  Podczas przygotowań przedświątecznych załoga maszynowa przygotowała na rufie statku wędzarnie w której miała się wędzic kiełbasa  przygotowana przez kucharza.  Na statku nie było odpowiedniego drzewa nadającego się do wędzenia kiełbasy ale marynarz umie pokombinowac więc bosman z marynarzami porąbali znajdujące się na statku palety ładunkowe oraz zapasowe stopnie do sztormtrapów (pilotowe drabinki linowe) i już było czym rozpalic w wędzarce.  Wędzących dosłownie i w przenosni było multum do tego stopnia,ze kucharzyna na koniec operacji nie mógl się doli -czyc całej wsadowej ilości kiełbasy nawet po odliczeniu normalnej straty  na wadze wynikłej z procesu wędzenia.    

       Kucharz podzielił obowiązki w przygotowywaniu potraw na świeta  zlecając  całkowite wykonanie karpia w galarecie  swojemu zastępcy Witusiowi . Wituś  jako dyplomowany absolwent „Uniwerku” w przeciwieństwie do szefa kuchni swoją pracę dyplomową przygo -towywał w wielkiej tajemnicy po godzinach pracy kuchni co wzbudzało wśród załogi jeszcze większe zaciekawienie wszak krupnik kucharza już znali, a tutaj będzie coś nowego, coś z „dyplomem”.   

                                                                    

       Przyszły święta. Śniadanie wielkanocne odbywało się w messie oficerskiej przy złączonych stołach na których wystawione były wszystkie potrawy jakie kuchnia przygo -towala ale karpia w galarecie nie było. Jak to normalnie bywa wrzuciłem okolicznościową mowę, złożyłem załodze życzenia i zaprosiłem do stołu. Widziałem jak każdy załogant szuka na stole zapowiadanego karpia ale tego nie było.  Zapytany o karpia ochmistrz zdawkowo odpowiedział :

 - Będzie na kolację !  

 Nikt nie pytał dlaczego i wszyscy zajęli się konsumpcją śniadania. Przyszła kolacja z zimnym bufetem i znowu nie tylko nie było karpia ale i ochmistrza z kucharzami. Zaczęły się domysły co się stało, niektórzy żartowali,że może karpia sami rozpracowali bo popołudniem ktoś widział kucharza bardzo wkurzonego.  

      Następnego dnia podczas śniadania znowu padały pytania co z karpiem. Biedny ochmistrz nie wiedział jak się bronic, a na żartobliwe i zgryźliwe teksty załogantow odpowiadal tym razem, że wszystko będzie w odpowiednim czasie.  Po obiedzie w gronie kierownictwa statku zebraliśmy się w mojej kabinie na poobiedniej kawie.  Naturalnie przewodnim tematem „posiedzenia” był karp. Naigrywano się z ochmistrza i jego jadłospisu, ten siedział jak skazaniec i był gotów postawic kazdą flaszkę aby tylko nie mówic już o karpiu w galarecie. 

      W pewnym momencie zadzwonił telefon. Po podniesieniu słuchawki usłyszałem w niej podniecony i jąkający się głos Witusia :

     - Jest u pana ochmistrz ?       

   Odpowiedziałem twierdząco i przekazałem słuchawkę ochmistrzowi. Wszyscy w napięciu z wielkim zainteresowaniem obserwowali twarz ochmistrza, która z posępnej, bardzo smutnej przybierała obraz wesołego i zadowolonego człowieka.

   - Coś ty ? Jak się cieszę ! Dziekuję wam bardzo no to kolacja będzie … super ! – rzekł ochmistrz.

     Po odłożeniu słuchawki rozanielony ochmistrz oznajmił : PANOWIE VICTORIA ! Z S I A D Ł  S I Ę !!!  Wyskoczył z mojej kabiny i pobiegł do kuchni aby naocznie sprawdzic czy aby karp na pewno się zsiadł  po czym wracając do mnie po drodze wyciągnął z kantyny butelkę Johnnego dla uczczenia tego momentu. Załogantom buzki się śmiały bo karp wreszcie był ale,że w smaku był za bardzo wiórowaty to już inna para kaloszy. 

    Jak zdradził mi tajemnicę ochmistrz problem był z karpiem bo  pomimo 3-krotnego wrzucania do gara i każdorazowego dodawania żelatyny nie chciał się zsiąść. Witek wytłumaczył;  karp i żelatyna i nie były polskie !!!!  Ot może ,może  i prawda  ? 

 

                                                                       

                                          *************** laughing ******************

wuka1945   
kwi 05 2019 Bibere et navigare
Komentarze (0)

                                                  

Na początku lat 70-tych ubiegłego wieku  jako   II oficer miałem okazję pracowac na statku  polskiego armatora pływającym prawie jak na regularnej lini: porty krajowe – Włochy. Ze Szczecina lub Trójmiasta  woziło się wówczas  nasz węgiel do portów włoskich, a do kraju wracaliśmy z ładunkiem marokańskich fosforytów z portów Casablanca lub Safi. Nasz statek oprocz ładunku mógł także przewozic pasażerów dla których posiadał 8 miejsc w specjalnych wygodnych kabinach. W sezonie letnim rejsy pasażerskie cieszyły się ogromnym wzięciem wśród rodaków  gdyż okrężne podróże statku czasowo mieściły się w przedziale 25-35 dni . Tak więc w każdym rejsie do Włoch  miewaliśmy pełne obłożenie kabin pasażerskich.

 W połowie kwietnia wyruszyliśmy w kolejny rejs z naszym polskim złotem  do  Wenecji. W Szczecinie na statek zaokrętowały 3 panie pasażerki (jak się pózniej okazało koleżanki z Warszawy). Parę dni po wyjściu statku  na względnie spokojne nawigacyjnie wody wypadała niedziela i moje oraz kolegi Jurka-St.Oficera imieniny. Jak się spodziewałem koledzy załoganci przywędrowali do mnie na mostek z życzeniami, a więc na czas po mojej dziennej wachcie zaprosiłem ich do siebie na przysłowiową kawę lub herbatke procentowo wzmocnione wg życzenia.  45 min przed końcem wachty przyszedł na mostek mój zmiennik  Jurek ze słowami : 

- Zmieniam Cię wcześniej bo towarzystwo już czeka na ciebie na kanapce pod kabiną, a u mnie się działo, oj działo ! 

Otóż po obiedzie Jurek zaprosił swoich gosci i panie pasażerki do siebie na kawę i koniaczek. Kapitan zmył się wcześnie z uczty u chiefa , a skoro kot z domu no to myszy z dziury.. Zabawa zaczęła się na całego, załoganci zabawiali panie podróżne jak tylko umieli , te rechotały się z wdziękiem i tylko Thaddy – cieśla, siedział smętny zmęczony trudami świętowania imienin swego szefa . Ktoś spyta po co cieśla na statku.

  Otóż stanowisko to zachowało się na statkach handlowych chyba z epoki drewnianych jednostek i żaglowców. Pózniej do obowiązków ciesli należało m.in. mocowanie drobnicy w ładowniach, codzienne sondowanie zbiorników balastowych i zenz ładowni, drobne prace ślusarsko-naprawcze na pokładzie i t.p. Służbowo podlegał bezpośrednio st.oficerowi z którym ustalał harmonogram codziennych swoich prac. Thaddy , były bokser Wybrzeża Gdańsk, trafił na morze po ukończeniu Szkoły Jungów oraz po odsłużeniu 3 lat w Marynarce Wojennej. Człek niezwykle wesoły i lubiany przez kolegów, dobry marynarz.

  W pewnym momencie spotkania zabrał głos Thaddy:

-  Teraz jaaaaa ! No i co elokwenciaki ? Tak smolicie cholewki do pań, a który z was wypije lampkę wina z pantofelka pani pasażerki ? No który ?

 Podrózne spojrzały badawczo na Tadzia, inni koledzy zaczęli się uśmiechać, a Tadzio wstał z fotela podszedł do pierwszej z podróżnych i poprosił o bucika. Ta uśmiechając się kokieteryjnie odmówiła, następna to samo, a przy prośbie skierowanej do trzeciej pani Thaddy przyklęknął, uchwycił stopę podróżnej próbując ułatwic jej ściagniecie pantofelka. Pani podróżna cofnęła nogę chowając stopę ją pod kanapę. Thaddy zastygł w przyklęku, przerwał swe zamiary ściagnięcia pantofelka pasażerki i rzekł:

 - Podróżne wiecie co ? Jesteście  jak ciotki (tu padło inne słowo) tylko do kwadratu !

  Po tych słowach … wow działo się działo. Panie wyprysnęły z salonu chiefa  jak pszczoły z ula dziękując znacząco Tadziowi za wypowiedzianą  opinię. Reszta biesiadników poddała się przegrupowaniu i udała się pod moją kabinę. Jurek opowiadając mi tą historię był ciut zniesmaczony całym zajściem  obawiajac się co powie „stary” gdy dotrze do niego ta informacja i to z ust pań podróżnych.

   Pocieszałem go,że jak znam Tadzia on to wszystko naprawi i to z nawiązką. Skoro goście już czekali zostawiłem chiefa na mostku i zszedłem do swojej kabiny. Goście wparowali do  kabiny, a wśród nich  of.elektryk z  kwiatkiem oznajmiając mi, że ten kwiatek jest od jednej z podróżnych, która prosiła go o wręczenie mi z najlepszymi życzeniami. Wypadało wiec panią zaprosic i o to poprosiłem kolegę elektryka. Tym razem  moje imieniny przebiegły już spokojnie, a towarzystwo jeszcze raz raczyło się m.in. opowieściami  o pantofelkowym incydencie. Pani podróżna nie wydawała się być obrażoną  i śmiała się bosko z pozostałymi.   Tymczasem Thaddy robiąc remanenty dnia zalegał słodko w  kojce w swej kabinie.

Nazajutrz tuż przed udaniem się na południową wachtę spotkałem Thaddiego, który wyżebrał ode mnie imieninowego  kwiatka, którego otrzymałem od pani podróżnej. Oznajmił mi, że kupił w kantynie ochmistrza 3 Mieszanki Wedlowskie i teraz idzie panie przepraszac, a kwiatka wręczy tej, którą uchwycił za stópkę. Wszedł razem ze mną do mojej kabiny i korzystając z umywalki zwilżył sobie wodą twarz pod oczyma.

Zapytał : Może być ?

 Kazałem mu zasuwac do kabiny podróżnych czym prędzej bo mu „łzy” pod oczami wyschną. I tak oto kwiatek stał się przechodnim i wrócił do pierwotnej właścicielki, panie podróżne zostały przeproszone z szykanami, kapitan nic się nie dowiedział,  a Thaddy pózniej został pełnoprawnym  „oficerem rozrywkowym” lubianym  przez panie pasażerki.  Dlaczego oficerem rozrywkowym ? Otóż Thaddy był wyjątkowym  „ tłumaczem” smętnych  seriali arabskich, które można było  oglądac w tv podczas nawigacji wzdłuż północnych brzegów Afryki. Sam nie znał kompletnie języka arabskiego ale jego tłumaczenia były tak przekonywujące, że nawet panie podróżne słuchały go z olbrzymim zainteresowaniem i po kolacji w salonie często nasz opowiadacz był oblegany przez liczne grono  słuchaczy.  

   Do moich obowiazków jako 2-go oficera  należało m.in sprawowanie funkcji oficera sanitarnego  i  w tej samej podróży Thaddy okazał mi się bardzo pomocnym w należytym wypełnianiu tej funkcji.W tym samym rejsie pewnego dnia przyszła do mnie pasażerka z prośbą o pomoc medyczną gdyż jej koleżanka od paru dni leży w kojce, nic nie je i ma problemy żołądkowe gdyż często wymiotuje. Statek zdążył już pokonac akweny charakteryzujące sie „pasażerskim” kiwaniem i nawigował wzdłuż północnych brzegów Afryki łagodnie i właściwie nieznacznie doznawał bocznych przechyłów o bardzo długim okresie kiwania, jednym słowem żydowskie morze i warunki.

 Tu należy zaznaczyc, ze ładunek polskiego węgla zapełnial całkowicie ładownie statku, a ten stan załadowania zapewniał, że statek, jak marynarze mawiaja był „miękki”, czyli b.łagodnie reagował na działanie fal morskich. Po odebraniu zgłoszenia od pani podróżnej o chorobie jej koleżanki po wachcie dziennej zabrałem ze statkowego szpitalika sanitarna torbę 1-ej pomocy , stetoskop, włożyłem lekarski fartuch i udałem się do kabiny pasażerskiej. Tam ujrzałem bladą panią podróżną leżącą w koi,  na podłodze w zasięgu jej ręki stał dzbanek z wodą oraz połówka bochenka chleba z wydłubanym ze środka miąższem. Biedna aby miec czym wymiotowac jadła chleb i popijając wodą.

  Przeprowadziłem standardowe badania (osłuchałem, opukałem, zmierzyłem temperaturę  i t.p) . Rezultat moich „badań” i przeprowadzony wywiad skłonił mnie do nabrania przekonania, że pani podróżna nie jest przerażająco chora, a ewentualnie możemy mówic o kinetozie. Zatem wygłosiłem diagnozę i zalecenia:

 - Proszę pani należy wstac. Nie leżec dłużej. Poszukac sobie jakieś zajęcia i nie myślec, że coś tam podchodzi z żołądka do przełyku, że zaraz będzie się spłacac dług Neptunowi.

Zapewniłem podróżną, że nic się nie dzieje strasznego i obiecałem, że zaraz zejdę do statkowej apteczki i postaram się poszukac jakiś  supplement bo Aviomariny marynarze nie łykają, a ponieważ sezon rejsów pasażerskich jeszcze  się nie rozpoczął poprostu w zestawie leków apteczki tego leku nie mam. Schodząc do szpitalika i apteczki napotkałem Thaddiego, któremu opowiedziałem o chorobie pasażerki. Ten wpadł na genialny pomysł:

- Postawimy ja na nogi !

Poleciał do kucharza, wziął od niego  świeżo wyprany kucharski fartuch, a po drodze torbę ze swoimi ciesielskimi narzędziami. W międzyczasie w apteczce w „Poradniku Medycznym Kapitana Statku” odnalazłem informację, że dla uspokojenia chorego przy objawach choroby lokomocyjnej można podac …. Kelicardinę. Zadowolony, że jakimś lekiem mogę wspomóc biedną podróżną udałem się z Tadziem do kabiny pasażerskiej.

  Wręczając lek podróznej powiedziałem jak dawkowac  kropelki,  a Thaddy w tym czasie wyciągnął ze swej torby ….. składany metr stolarski i zaczął obmierzac panią podróżną od stóp do głowy. Od razu rozszyfrowałem jego zamiary bo to stary marynarski kawał. Po skończeniu pomiarów rzekł do mnie niby cicho ale tak żeby słyszały panie podróżne :

 - Słuchaj , cholera nie mam o takiej długości ! Chyba, że wezmiemy ze sprzętu awaryjnego ale te są o grubości 5 cm, lub wiesz … pozostaje tylko  morski. Chora pani podróżna jak to usłyszała usiadła wystraszona w koi i rzekła :

- Panie Tadziu chcesz mnie pan juz pochowac  lub umieszczac w kontenerku ? Pan żartuje ?

- Ooooo !  odpowiedział Thaddy , już lepiej i zdrowe objawy ! Prosze panią ja tylko zastanawiałem się czy nie przerobic pani koję na bujaną czyli taką, która zawsze pozostaje w pionie bez względu na przechyły statku .

   Napięcie opadło, panie pasażerki zaczęly sie śmiac , a atmosfera zamieniła się w wielce zabawną. Obiecałem pani podróznej, że kucharza  statkowego poproszę aby ugotował  dla niej smaczny rosolniczek (rosół z manną) i  zadbał o odpowiednie posiłki dla chorej. Widac kucharz Marianek sprawdził się  należycie bo pani podrózna zarzuciła myśl powrotu do kraju z Włoch samolotem .

 Ale to nie koniec tej opowieści. Po naszym wyjsciu z kabiny pasażerskiej i po szczęśliwym finale „procedury ratowania podróżnej” spadła do mnie koleżanka bohaterki opowiadania i zadała mi pytanie :

  - Panie drugi, czy nie ma przeciwwskazań w zażywaniu tych kropelek ? Ona, Krysia jest w ciąży.

 Odrzekłem z kompletnym znawstwem tematu :

 - Proszę panią producentem leku jest Ziołolek, a więc lek może pomoże ale nie zaszkodzi.

Gdy podróżna opuściła moją kabinę pomyślałem: - Jak dobrze Panie, że czuwasz nade mną, a podróżna zwiedza obce kraje w poczatkowym okresie swojego błogosławionego stanu. Co by to było gdyby przyszło mi przyjmowac na świat nowego pasażera statku.

                                                            * * * * * * * *   smile  * * * * * * * *

wuka1945