Archiwum 12 kwietnia 2019


kwi 12 2019 Wielkanoc na morzu
Komentarze (0)

                           

   

WIELKANOC NA MORZU

Statek już pływał ponad 2 miesiące poza krajem krążąc między portami Ameryki Południowej (Argentyna, Brazylia), a portami  Europy Zachodniej położonymi w Portugalii, Hiszpanii i Francji.    Rejs o którym wspominam wykonywaliśmy w relacji: Bordeaux (Francja) – Rosario (Argentyna) – Europa Zachodnia.   Święta wypadały akurat na wysokości Wysp Kanaryjskich i aby trochę  umilic załodze świąteczny okres wybrałem „telewizyjną rutę” czyli  kursy między Gran Canarią i Teneryfą zapewniające odbiór z lądu programu.

      Droga między wyspami była nieznacznie (naście mil ) dłuższa od tej najkrótszej ale przez prawie dobę zapewniała odbiór sygnału telewizyjnego z wysp. Jednak nie to było największą zapowiadaną atrakcją nadchodzących świąt.  Jak to zwykle bywa na statkach aby święta były udane musi być wśród załogantów dobry kucharz i  całe nadzieje pokładane są w jego wiedzy i umiejętnościach.  

      Szef kuchni jak dotąd specjalnie nie wykazywał się nadzwyczajnymi zdolnościami kulinarnymi.  Ot kotlet schabowy w cieście lub panierowany z kapustką zasmażaną lub zestawem surówek plus frytki wychodziły mu dobrze. Gdy nie kiwało na podwieczorek był czasami serwowany  gnieciuch drożdżowy z kruszonką , a więc wszyscy byli ciekawi jak zda egzamin świąteczny w pierwszym swoim rejsie jako kucharz.  A jak trafił on na morze ?  Otóż przed dołączeniem do załóg pływających pracował w samochodowych warsztatach w bazie armatora na lądzie gdzie pełnił funkcję pomocnika mechanika samochodowego.   Po przy -padkowej i niezamierzonej kąpieli w beczce ze zużytym olejem silnikowym nabawił się uczulenia na wszelkie oleje i smary i tylko dzięki „wyrozumiałości” Działu Kadr Lądowych armatora przebranżowił się na kucharza i wstąpił do załóg pływających.   

        Na zadane przeze mnie pytanie co jest specjalnością jego kuchni odpowiedział : krupnik angielski (!!!!).  Ponieważ było to dla mnie nowością spytałem go bardzo poważnie jak przygotowuje się ten krupnik.  

 Z ust jego padła informacja:  – Charakterystycznym i podstawowym składnikiem w krupniku angielskim jest …Vegetta i Maggi !!!

       Wooowwww,  pomyślałem i  ciekaw całej tej receptury  któregoś dnia podejrzałem kucharza jak ten krupnik przygotowywał.  Na początku do gotującej się w garze wody wlewał maggi, sypał Vegettę, a dopiero po jakimś czasie dodawane były inne składniki jak kasza jęczmienna, marchewka, parę skrzydełek drobiowych.  Po pierwszym tescie ugotowanej zupy nie dziwiłem się, że ochmistrz (kierownik działu hotelowego i przełożony kucharzy) poin -formował mnie, że strasznie wzrosło mu zużycie maggi i to wcale nie na stołach w messie.             Jednak nie zdradził powodu  broniąc swego pracownika.  Poradziłem mu aby kombinował jakoś bo po maggi na Kanary nie zawiniemy. W kuchni do pomocy kucharzowi był zaokręto wany  młodszy kucharz Witia  który był absolwentem  Szczecińskiego „Uniwersytetu” na ulicy Potulickiej w Szczecinie.  Tu należy  nadmienic, że może pogardliwie tak nazywano we flocie  Zespół Szkół Gastronomicznych, który przygotowywał   m.in. kadry do pracy na morzu. Ochmistrz przed świętami przygotował świąteczny jadłospis w ozdobnej szacie graficznej, który zawierał także tajemnicze nazwy świątecznych potraw.  

       Była wiec  świętokrzyska kiełbasa biała mamuni, śledź po kaszubsku w sosie śmietanowym z pieczarkami polskimi, ryba po grecku z wyspy Krety, żur polski z mąki żytniej żywieckiej,szynka polska wędzona na strychu, kiełbasa własna wędzona na rufie i t.p i t.d.  

       Ale hitem śniadania wielkanocnego miał być Karp w galarecie a’la Witia (receptura przygotowania wg pracy dyplomowej Witusia).  Podczas przygotowań przedświątecznych załoga maszynowa przygotowała na rufie statku wędzarnie w której miała się wędzic kiełbasa  przygotowana przez kucharza.  Na statku nie było odpowiedniego drzewa nadającego się do wędzenia kiełbasy ale marynarz umie pokombinowac więc bosman z marynarzami porąbali znajdujące się na statku palety ładunkowe oraz zapasowe stopnie do sztormtrapów (pilotowe drabinki linowe) i już było czym rozpalic w wędzarce.  Wędzących dosłownie i w przenosni było multum do tego stopnia,ze kucharzyna na koniec operacji nie mógl się doli -czyc całej wsadowej ilości kiełbasy nawet po odliczeniu normalnej straty  na wadze wynikłej z procesu wędzenia.    

       Kucharz podzielił obowiązki w przygotowywaniu potraw na świeta  zlecając  całkowite wykonanie karpia w galarecie  swojemu zastępcy Witusiowi . Wituś  jako dyplomowany absolwent „Uniwerku” w przeciwieństwie do szefa kuchni swoją pracę dyplomową przygo -towywał w wielkiej tajemnicy po godzinach pracy kuchni co wzbudzało wśród załogi jeszcze większe zaciekawienie wszak krupnik kucharza już znali, a tutaj będzie coś nowego, coś z „dyplomem”.   

                                                                    

       Przyszły święta. Śniadanie wielkanocne odbywało się w messie oficerskiej przy złączonych stołach na których wystawione były wszystkie potrawy jakie kuchnia przygo -towala ale karpia w galarecie nie było. Jak to normalnie bywa wrzuciłem okolicznościową mowę, złożyłem załodze życzenia i zaprosiłem do stołu. Widziałem jak każdy załogant szuka na stole zapowiadanego karpia ale tego nie było.  Zapytany o karpia ochmistrz zdawkowo odpowiedział :

 - Będzie na kolację !  

 Nikt nie pytał dlaczego i wszyscy zajęli się konsumpcją śniadania. Przyszła kolacja z zimnym bufetem i znowu nie tylko nie było karpia ale i ochmistrza z kucharzami. Zaczęły się domysły co się stało, niektórzy żartowali,że może karpia sami rozpracowali bo popołudniem ktoś widział kucharza bardzo wkurzonego.  

      Następnego dnia podczas śniadania znowu padały pytania co z karpiem. Biedny ochmistrz nie wiedział jak się bronic, a na żartobliwe i zgryźliwe teksty załogantow odpowiadal tym razem, że wszystko będzie w odpowiednim czasie.  Po obiedzie w gronie kierownictwa statku zebraliśmy się w mojej kabinie na poobiedniej kawie.  Naturalnie przewodnim tematem „posiedzenia” był karp. Naigrywano się z ochmistrza i jego jadłospisu, ten siedział jak skazaniec i był gotów postawic kazdą flaszkę aby tylko nie mówic już o karpiu w galarecie. 

      W pewnym momencie zadzwonił telefon. Po podniesieniu słuchawki usłyszałem w niej podniecony i jąkający się głos Witusia :

     - Jest u pana ochmistrz ?       

   Odpowiedziałem twierdząco i przekazałem słuchawkę ochmistrzowi. Wszyscy w napięciu z wielkim zainteresowaniem obserwowali twarz ochmistrza, która z posępnej, bardzo smutnej przybierała obraz wesołego i zadowolonego człowieka.

   - Coś ty ? Jak się cieszę ! Dziekuję wam bardzo no to kolacja będzie … super ! – rzekł ochmistrz.

     Po odłożeniu słuchawki rozanielony ochmistrz oznajmił : PANOWIE VICTORIA ! Z S I A D Ł  S I Ę !!!  Wyskoczył z mojej kabiny i pobiegł do kuchni aby naocznie sprawdzic czy aby karp na pewno się zsiadł  po czym wracając do mnie po drodze wyciągnął z kantyny butelkę Johnnego dla uczczenia tego momentu. Załogantom buzki się śmiały bo karp wreszcie był ale,że w smaku był za bardzo wiórowaty to już inna para kaloszy. 

    Jak zdradził mi tajemnicę ochmistrz problem był z karpiem bo  pomimo 3-krotnego wrzucania do gara i każdorazowego dodawania żelatyny nie chciał się zsiąść. Witek wytłumaczył;  karp i żelatyna i nie były polskie !!!!  Ot może ,może  i prawda  ? 

 

                                                                       

                                          *************** laughing ******************

wuka1945