Archiwum wrzesień 2020


wrz 16 2020 Morskie holowanie
Komentarze (0)

   Morskie holowanie czyli przyjacielska pomoc

                                   

Tego styczniowego wieczoru roku 1972 po przejsciu burzliwej Zatoki Biskajskiej przy przylądku Cabo Finisterre położyliśmy się na kurs prowadzący wzdłuż brzegów Hiszpanii i Portugalii do Cieśniny Gibraltarskiej. Statek 16-tysięcznik  m.s „Bieszczady” dowodzony przez kpt.ż.w Danutę Kobylińską-Walas zmierzał  z ładunkiem polskiego węgla do Savony we Włoszech. Na „Bieszczady” trafiłem 2 lata wcześniej, a podczas opisywanego rejsu pełniłem funkcje 2-go oficera.  Głębokie i miarowe przechyły boczne statku pozwalały trochę odpocząc po biskajskiej „potańcówce”. Spokój jednak nie trwał długo.

         Na wieczornej wachcie radiooficer odebrał wiadomośc , że nasz statek (tego samego armatora) s.s „Kopalnia Miechowice”  stracil płetwę sterową i jest niezdolny do dalszej żeglugi. Nieszczęśnik znajdował się ok. 7 mil od wyspy Berlenga, na północ od portugalskiego portu Carvoiero i był znoszony przez prąd i wiatr w kierunku skał jednej z wysepek. Według informacji kapitana „Kop.Miechowice”  statkowi i załodze groziło niebezpieczeństwo i prosił on o odholowanie jego statku od brzegu na bezpieczną odległośc. Teraz „Żaba” (ksywka kpt.Kobylińskiej-Walas z czasów nauki w Szkole Morskiej) musiała podjąc decyzję i razem ze swoją załogą myślała już tylko o jednym:  jesteśmy niedaleko „Miechowic”,  musimy im pomóc i uchronic od niebezpieczeństwa.

        Chociaz kapitan na burcie jest pierwszym po Bogu  to jednak nad nim jest armator, bez zgody którego nie można podjąc decyzji o ratowaniu mienia, w tym wypadku statku. Sytuacja była o tyle ciekawa, że w akcji ratowniczej (holowniczej) brały udział 2 statki tego samego armatora, a więc wybór sposobu ratowania „Miechowic” należał do niego. W rosnącym napięciu od Atlantyku po Szczecin prowadzono więc rozmowy w eterze.

        Wreszcie po godz.23-ej przyszła decyzja armatora: m.s „Bieszczady” mają wziąć „Miechowice”, które także zmierzały do Włoch z ładunkiem węgla na hol i doprowadzic do redy najbliższego portu czyli Lizbony. Wszyscy na statku zrozumieliśmy, że należy perfekcyjnie przygotowac statek do tej operacji tym bardziej, że rzadko zdarza się aby duży statek holował niewiele mniejszy od siebie. Nastąpiła smolista ciemna noc gdy na rufie naszego statku rozpoczęła się ciężka praca. Klarowano liny, rozwijano wielusetmetrowe liny polipropylenowe grubości równej przekrojowi dużej szklanki, przygotowywano „lejce” z grubej sizalowej cumy. Wszystkie prace nadzorował St.Oficer prywatnie mąż pani kapitan. Kapitan na mostku przygotowywała się do trudnej akcji analizując aktualną pogodę i prognozę na następne 24 godziny oraz akwen wokół wyspy Berlenga.

         Do „Kop.Miechowice” dotarliśmy przed świtem . Statki kołysały się miarowo na przeciwległych wierzchołkach fal kładąc się niebezpiecznie  ku sobie. W takich warunkach należało podejść do „Miechowic” na bezpieczną odległośc tak aby nie doprowadzic do zderzenia się statków, wystrzelic rakietę z podpiętą do niej linką połaczoną z liną pośrednią ,a potem holem. Rakieta osiągnęła pokład „Miechowic” za drugim razem i rozpoczęła się operacja wydawania holi. Po podaniu holi z rufy „Bieszczad” zostały one zamocowane na dziobie „Kopalnii Miechowice” i rozpoczął się najważniejszy rozdział tej historii. Pogoda była niezła, ale jazda i holowanie niezbyt przyjemne.

        Holowany statek zachowywał się jak niesforny pies na smyczy czy cielę prowadzone na powrozie do rzeżni. Raz ustawiał się skośnie do kursu zestawu by potem wybiegac do przodu zrównując się niemal z „Bieszczadami” na jego trawersie. Nic nie można było na to poradzic bo przecież „Miechowice” nie miały steru, ale należało zachowac czujnośc. „ Żaba” od początku operacji nie schodziła z mostku, radiooficer utrzymywał stałą łącznośc z „Miechowicami” i odbierał prognozy pogody na akwen przez który przyszło nam płynąc. Kapitan holowanego statku, który okazał się szkolnym kolegą naszej pani kapitan był z nią w stałym kontakcie na statkowej UKF-ce.

        Po południu radzik odebrał ostrzeżenie o zmianie stanu pogody i grożącym sztormie. Po paru godzinach od dziobu zaczęła  pojawiac się coraz większa fala zalewająca czasami pokład i utrudniająca żeglugę. Potem zaczął padac rzęsisty deszcz, a w nocy wiatr w silniejszych podmuchach osiągał siłę  8 stopni w skali Beauforta. „Żaba”  siedząc na swoim kapitańskim fotelu oparła zmęczone nogi na mostkowym podszybiu i drzemiąc czujnie od czasu do czasu rzucała do mnie polecenia lub pytania w rodzaju :            

 - Second spytaj obsadę rufową jak tam zachowują się  lejce. 

        Około 3-ej godziny na mojej wachcie nagle odczuliśmy silne drgnięcie kadłuba statku, a na UKF-ce bosman zameldował, ze pękła jedna z lin holowniczych. Kapitan wyskoczyła boso na odkryte skrzydło mostku aby zobaczyc jak się naprawdę przedstawia sytuacja. Za nią jak osobisty kamerdyner wyleciał elektryk z jej butami i nieprzemakalną kurtką. „Żaba” zajęta analizą zaistniałej sytuacji chciała go odsunąc niecierpliwym gestem, ale ten nie dawał za wygraną:

- Taa, pani Kapitan ! Niechże pani to włoży. Stoi pani boso w wodzie. Jeszcze się pani nam  przeziębi !

       Wysłałem marynarza wachtowego aby poderwał załogę do lin ale większośc już tam była i mocowała nową linę holowniczą. Jak się pózniej okazało podczas tych prac mało nie stracił życia St.Oficer . Podczas mocowania holu niespodziewanie wybiegajaca lina przyparła chiefa do polera i tylko dzięki jakiemuś niezwykłemu przypadkowi udało mu się uniknąć zmiażdżenia na polerze. Po uzupełnieniu lin przy wciąż przelatujących silnych opadach deszczu i gwałtownych podmuchach sztormu  kontynuowano żeglugę.

       Następnego dnia kilkusetmetrowa kawalkada osiągnęła akwen w pobliżu redy Lizbony.  Na tym właściwie zakończyła się powodzeniem niezwykle trudna akcja ratownicza. Teraz Lizbona powinna wysłac po s/s „Kop.Miechowice” holowniki aby te wciągnęły  statek do portu. Niestety w tym czasie w Lizbonie stacjonowały tylko holowniki rzeczne, które przy panującej wówczas pogodzie nie mogły wyjśc z portu. Należało więc czekac na zewnątrz na poprawę pogody i holownik.

      Nagle, niezwykle silne uderzenie wielkiej fali zrywa wszystkie hole łączące oba statki. Załoga „Bieszczad” pośpiesznie wybiera lub zrzuca do morza zerwane liny aby nie wkręciły się w śrubę statku. Jednocześnie jest przygotowywana do podania na „Kop.Miechowice” tajfun-lina, najmocniejsza z istniejących. Jest to lina stalowa o grubości męskiego przedramienia. Podanie takiej liny na drugi statek przy takiej pogodzie przekracza ludzkie możliwości. Na szczęście „Kopalnia Miechowice” dryfuje od brzegu w kierunku otwartego oceanu. W międzyczasie w biurze armatora zapada decyzja, że „Bieszczady” pozostają w pełnej gotowości w asyście „Miechowicom” do czasu przybycia z La Coruna (Hiszpania) pełnomorskiego holownika, który zaholuje statek do jego portu docelowego w Livorno. 

        Na następny dzień zjawił się „holowniczy zawodowiec” , który po podaniu swych holi popłynął z ”Miechowicami”  do Włoch. I tak po 3 dniach akcji wreszcie można było się wyspac, a „Żaba” po 4 bezsennych nocach zejśc z mostku. Dla „Kopalni Miechowice” był to już jednak ostatni rejs. Po wyładunku węgla we Włoszech ten sam holownik popłynął z „Miechowicami” do Hiszpanii gdzie statek został sprzedany na żyletki.

                                                **********************************

Epizod po trosze związany z tą akcją.

         Nasz statek po wyładunku węgla  w Savonie udał się do Sfaxu (Tunezja) gdzie załadowano pełnokrętowy ładunek fosforytów dla krajowego odbiorcy. W drodze do kraju podczas przejścia Cieśniny Gibraltarskiej na UKF-ce nawiązał z nami łączność inny statek naszego armatora, a jego kapitan chciał się od naszego dowódcy dowiedziec szczegółów przeprowadzonej akcji holowniczej. Pogadali  ze sobą serdecznie i krótko po zakończeniu rozmowy statek płynący w odwrotnym kierunku do naszego kursu przepływał blisko naszej burty. „ Żaba” czekając na pozdrowienia od kolegi na syrenie okrętowej gdy zauważyła, że ten nie ma zamiaru oddac na syrenie 3 długich sygnałów zawołała go na UKF-ce i zapytała :

- To co Zdzisiu może podrzucic wam z wiadro powietrza ?

Ten tłumacząc się zawile odgryzł się słowami:

- No ale za to my salutujemy wam banderą, a wy nic ! Nie niesiecie bandery na gaflu!

W tym momencie zbaraniałem bo na naszym gaflu poprzednia wachta nie podniosła bandery i  płynęliśmy bez niej. „Żaba” na ile jej pozwalała długośc kabla słuchawki odsunęła się od pulpitu i radia  aplikując  mi „przyjacielskiego” sążnistego kopniaka. Pani kapitan ! Dotąd pamiętam tego kopa !

 

wuka1945