Archiwum luty 2020


lut 22 2020 Bejsbolówka
Komentarze (1)

 

 

 

        Tym razem zmierzaliśmy do Tajlandii po ładunek klinkieru z przeznaczeniem dla Wybrzeża Kości Słoniowej. Jako port załadunkowy został określony Koh Sichang    port redowy usytuowany przy wyspie o tej samej nazwie połozonej w  północnej części  Zat.Tajlandzkiej .

 

                                        

 


 

   Pewnej wrześniowej nocy po podejściowym slalomie wśród statków zakotwiczonych na  redzie wybrałem w  miare spokojne miejsce aby nasz kolos (205 m) podczas postoju na kotwicy zachował  bezpieczną odległość od innych jednostek.Operacje załadunkowe miały być prowadzone przy uzyciu pływajacych  dźwigów, a ładunek miały dostarczać  pod burtę statku barki i szalandy.

 

        Krótko po północy zaraz po zakotwiczeniu statku i opuszczeniu nad wodę statkowego trapu na pokład weszła liczna odprawa wejściowa (9 osób) składajaca się z oficerów władz granicznych, celnych, sanitarnych  wraz z agentem armatora, który m.in. wspomagał mnie podczas załatwiania wszelkich formalności związanych z zawinięciem statku.  Przygotowane przez statkowego kucharza  kanapki – brydżówki , czyli raz na ząb, i schłodzone piwko miały wzięcie wśród urzędników i po wysuszeniu zastawionego stołu po 2 godzinach  odprawę zakończono .

 

            Gdy tylko oficjele opuścili statek w towarzystwie statkowego agenta zjawiła się w moim biurze  przedsta wicielka  lokalnej płci pięknej. Zaciekawiła mnie przyczyna wizyty tajskiej piękności  ale gdy razem z agentem zaczęli mnie wtajemniczac w zwyczaje panujące w ich porcie ma ciekawośc zostala zaspokojona. Otóż  Malee, tak miała na imię, była właścicielką pływającego baru (!) i przyszla prosić mnie abym pozwolił jej rozbić swój biznes na rufie statku na czas postoju statku w Koh Sichang. Zbaraniałem bo nigdy dotąd takiej „instalacji” w swej karierze na statku nie spotkałem. Zacząłem się wykręcać różnymi powodami dla których nie widzialem możliwości założenie baru na burcie statku agent oficjalnie uprzedził mnie, że jeżeli nie zgodzę się i nie pozwolę to mogę mieć problem z dokerami (!), którzy mogą przerwac operacje załadunkowe. Okazało się, że na większości statków, które tak jak my stały na redzie są takie bary. Swoją zgodę uzależniłem od zachowania porzadku na rufie statku,  zwróciłem uwagę, że jeżeli nie będzie zachowana czystość  i zakłócany będzie tok pracy na staku to anuluję zezwolenie i wyrzuce cały „bałagan” ze statku.  Jednocześnie ponieważ bar miał być atrakcją dla załogi statku i dokerów zastrzegłem, ze nie będę tolerował aby były podawane napoje alkoholowe inne niż piwo. Barmanka zgodzila się na wszystkie me zastrzeżenia i obiecała, że oprócz piwa i specyfików kuchni tajskiej nic innego nie będzie sprzedawane.

 

          Po zakończeniu urzędowych   formalności i związanych z zawinięciem statku do Koh Sichangu mogłem wreszcie przyjąc poziomą pozycję w swej koi. Nazajutrz  dokonałem „inspekcji” na rufie statku aby przekonać się jak przebiegła instalacja baru . Podczas nocy w tempie zaiste błyskawicznym team Malee pościągał na statek wszystko w co normalnie bar jest wyposażony. Tak więc  miedzy polerami rufy znalazly się:  bufet, gabloty, grill, stoliki i krzesła dla klientów, fotel z wysokim oparciem (?) oraz audio-wieża . Nad całością zawieszony został brezentowy  daszek, który chronił gości od tropikalnego słońca lub deszczu. Jak się okazało podczas dnia bar Malee gotował potrawy dla dokerów, którzy pozostawali na burcie podczas  załadunku statku . Na zewnętrznych pokładach nadbudówki po obu burtach zawisły hamaki w których podczas nocy spali dokerzy i ekipa baru. Ekipę baru Malee  stanowiły dwie dziewczyny barmanko-kucharki  oraz dwóch mężczyzn, którzy zajmowali się dowozem zaopatrzenia z lądu i sprzątaniem rejonu na rufie. A co bar oferował gdy wieczorami zjawiali się klienci spośród załogi ?

 

          Z potraw można było zaliczyć tajski ryż z krewetkami  w sosie curry, ryby, małże i kurczaka  w sosach i ziolach azjatyckich, a największym wzięciem cieszyly się zawijane „naleśniki” z cienkiego  ciasta ryżowego z farszem zawierającym grillowanego kurczaka lub owoce morza z salatą i ziołami. Naturalnie do tego można było się napic tajskiego piwa Chang lub Carlsberga ważonego w Tajlandii. Załoganci  statku ponieważ byli żywieni  normalnie  przez statkowego kucharza  przewaznie lądowali w barze  aby posiedzieć przy piwku, porozmawiac i posłuchać tajskich piosenek. Malee starała się jak mogła aby wszyscy byli zadowoleni, a jej misja zakończyła się pełnym sukcesem finansowym.  Jedną z atrakcji oferowanych przez właścicielkę baru był  tajski masaż głowy gdy klienta z nadmiaru wypitego piwka Chang rozbolała głowa. Do tego celu m.in. służył przywieziony z lądu fotel w którym siadał klient z bolącą głową, a masażystka siadała okrakiem na jego kolanach i tajemniczymi ruchami ramion dłońmi masowala mu czoło, skronie i dekiel  by w końcówce przytulic go do swego obfitego biustu.  Naturalnie należnośc za ten zabieg była doliczana do rachunku za wypite piwko.

 

          I tak przez 7 dni postoju  na kotwicy w Koh Sichang załoga miała rozrywkę na 102, Malee robiła kasę i wszyscy byli happy. Pod koniec postoju statku w Tajlandii gdy zakończono załadunek  i za parę godzin mieliśmy opuścic rędę razem z agentem zjawiła się w moim biurze Malee z małą paczuszką. Jak się okazało wręczając mi paczuszkę chciała podziękować  za wydanie zgody na działanie jej baru na statku.  Podarowana przez nią paczuszka zawierała czapkę t.zw bejsbolówkę z napisem Captain, a dołączona do niej spora metka zawierała tekst napisany tajskimi krzaczkami.  Malee po pożegnalnym uścisku dłoni opuściła statek.Agent po zakończeniu operacji papierkowych przetłumaczył mi tekst  z metki:  „Strzegę cię podczas sztormu, skwaru i słoty , a myśli twe  przed nietrafionymi  decyzjami ‘’. I tak oto podarowana czapka wylądowała w moim marynarskim niezbędniku  i przez parę lat zjeździła ze mną kawał świata by w jednym z portów nieomal  … wybrać wolność.

 

                                   

 

Otóż  podczas  rejsów  do Południowej Ameryki przyszło mi cumowac dużym statkiem  do nabrzeża w porcie Bahia Blanca,  Argentyna. Cumowaliśmy na ostatni gwizdek t.zn przy wzrastającym  silnym wietrze w porze  kończącego się dnia. Statek podchodzil do nabrzeża w stanie balastowym i będąc bardzo mocno wynurzonym reagował jak żagiel na dzialanie wiatru. Portowe holowniki wspomagające nas w bezpiecznym cumowaniu ledwo dawały radę. Gdy już prawie składaliśmy się do odbijaczy nabrzeża wychyliłem się za mostkowe nadburcie aby sprawdzić czy kadłub statku oparł się o odbijacze. W tym momencie silniejszy podmuch wiatru zdmuchnął mi z głowy czapkę. Pozostało mi tylko obserwowac jak z wiatrem zatacza wiry by zniknąc za portowym magazynem.

 

             Pilot asystujący w manewrach  klepnął mnie w ramię współczując powstałą stratę. Pomyślałem  przecież bywa i tak.  Po manewrach  i opuszczeniu na ląd trapu przyszła miejscowa odprawa ,a w jej składzie dziewczyna w białym fartuchu, która w ręku trzymała moją bejsbolówkę. Witając się ze mną spytała badawczo : „ Kapitanie, po napisie na czapce doszłam do wniosku, że to tylko twoja. Mam rację ? ” Jak się okazało niesiona z wiatrem czapka wylądowała na masce jej samochodu akurat w momencie gdy podjeżdżała na parking.  Ponieważ udawała się na nasz statek aby dokonac inspekcji statkowych ładowni na gotowość do przyjęcia ładunku ziarna domyśliła się kto może być właścicielem czapki. Podziękowałem uprzejmie pani inspektor i w rewanżu wręczyłem proporczyk z nazwą statku i armatora. Dzierżąc w ręku odnalezioną zgubę przypomniałem sobie tajski tekst z metki czapki i pomyślałem … ciekawe jak długo ?

 

                                                 *****************************************                                                            

 

 

wuka1945