Archiwum listopad 2020


lis 18 2020 Kapitan Mariusz - c.d
Komentarze (0)

 

Kapitan Mariusz - c.d 

        Postój w porcie przedłużał się. W niedzielę zaczęło padac co nie zachęcało do spacerów i wyjścia na miasto. Ochmistrz zaproponował wznowienie  karcianych rozgrywek w kierki, które cieszyły się takim wzięciem w poprzednim rejsie. Gdy kpt.Mariusz usłyszał  tą  propozycję zaprosił do siebie. Po odbyciu poobiedniej sjesty zameldowaliśmy się w kabinie kapitana. Ustaloną czwórkę do kierek stanowili: kapitan, ochmistrz, radiooficer i ja.

  Pózniej gdy któryś z nas był obciążony  obowiązkami służbowymi do stolika siadał także  St.Mechanik. Podczas pierwszego  spotkania przy kierkach  kapitan zaskoczył pozostałych swoją propozycją:  gramy  z pewną  finansową  zachętą i zaproponował stawkę 10 zł od punktu. Uważał, że  granie o jakąs stawkę mobilizuje graczy do przyłożenia się  do gry i niepopełniania błędów. Wszyscy zdziwili się ogromnie bo dycha od punktu to wcale nie niska stawka, a każdy kto grywa w kierki ten wie, że czasami można umoczyc i to potwornie.

        Przeto radzik, który jak opowiadał, że z kartami w beciku od oseska wzrastał nieśmiało tylko nadmienił, że  na naszym statku towarzystwo grywa raczej przy stawce 1 zl/pkt  ale  gdy Stary zaczął się z niego śmiac więcej nie nalegał na ustalenie niższej stawki. Pozostali  chyba wystraszeni propozycją kapitana pomyśleli, że chyba trafili na karcianego szulera lub specjalistę lepszego od naszego Marconiego i przystali na jego propozycję z założeniem : eeetam raz spróbować można.

       Kapitan ustalił wymienność (przeliczniki) krajowego zeta na waluty jakie mógł każdy z nas posiadac po wizytach w ostatnich portach . Finalne rozliczanie miało odbywac się pod koniec miesiąca, a jednym z dodatkowych aneksów do „tabeli rozliczeń”  była możliwość zakupów w ochmistrzowskiej kantynie na rachunek przegranych.

       Ochmistrz  zajął się prowadzeniem kajecika punktowego.  Zasiedliśmy w salonie kapitańskim , stary wyciągnął z barku mój  i jego pięknej Lucy ulubiony francuski  aperitif  Ricard, włączył swego kaseciaka z muzyczką soulową. Tu należy zaznaczyc, że Mariusz nie pijał w ogóle alkoholu , a ten który kupował w portach zagranicznych był przeznaczony do uzupełniania zapasów w domowym  barku i częstowania odwiedzajacych jego dom gości.

          I tak oto w królującym zapachu  anyżku  zaczęliśmy „zawody”. Od samego początku przekonałem się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Zauważyłem , że podczas gry kapitan  popełniał szkolne błędy wychodząc w trzynaste karty, nagminnie preferował metodę odpychania się od brania lewych maksymalnie jak tylko się da.

       Trochę to dziwiło mnie gdy przypominałem sobie kapitana proponowane stawki ale zakładałem, że w pewnym momencie odkryje swoje karty i walnie nas po orderach. Jeden radzik  tylko wykorzystywał jak tylko się dało karciane błędy kapitana. Gdy tylko mógł wkuplowywał  go w branie lewych podczas rozbójnika ,a ten zaciągał  je jak świąteczny karp powietrze w wannie. 

        W finale wieczoru kapitan był na dużym minusie, ochmistrz także na minusie ale niższym, radio jako karciane dziecię zebrał pokazne plusowe profity, a ja osiągnąłem  górną strefę  plusowych stanów średnich. Już wyniki tego wieczora przemawiały za tym, ze stawka jest za wysoka ale póki najbardziej przegranym był ten kto ją proponował  reszta milczała. Kpt.Mariusz wieczór podsumował słowami :  – Dzisiaj nie szła mi karta. Jutro się odwróci !

      Wymieniłem spojrzenia z pozostałymi i życząc sobie miłego wypoczynku opuściliśmy kapitańskie apartamenty. Nazajutrz ochmistrz zaproponował po pracy karciany wieczór u siebie. Stary podchwycił propozycję z aprobatą i po 20-ej spadliśmy na dół (dolny pokład) do kabiny ochmistrza. Sytuacja i styl gry wodza z wczoraj niezmiennie powtarzały się.

         W finale wieczoru Stary już miał poważne tyły punktowe i „pracował” na wszystkich pozostałych. Gdy zauważyłem, że sytuacja mojego wodza staje się nieciekawa i grozi mu nokaut przerwałem grę i tłumacząc się, że muszę już poszukac siebie w kojce wszak od rana czekają  mnie ultra obowiązki . Reszta poparła mą propozycję  i grę zakonczyliśmy. Pod koniec miesiąca gdy przyszedł okres karcianego rozliczenia  okazało się, że radio zamiast swoich  Carmenów pali już Marlboro na rachunek kapitana.

         Ja z ochmistrzem trzymaliśmy nabyte punkty w kajeciku ochmistrza na czasy gdy nie będzie nam szła karta. Jakiś czas był spokój z kartami gdyż kapitan po wyjściu z portu  miał mnóstwo zajęc związanych z prowadzeniem statku, który po wyładunku we Francji skierowany został do Maroka po fosforyty dla naszych Polic.Tak  więc  perspektywicznie patrząc  zapowiadało się,że czasu na karciane uciechy będzie jeszcze mnóstwo.

         Gdy statek wpłynął na spokojniejsze wody, a monotonia codziennego dnia doskwierała wodzowi ten rzucił nam hasło: dzisiaj wznawiamy turniej 4-ech rozdań i po 20-ej zapraszam do siebie. Pełen codziennej radochy nucąc sobie pod nosem „ We are the champions” przekonywał mnie:

- Dzisiaj dam wam popalic. Lucy mi się śniła, a to dobry prognostyk.

         Przyjmując zaproszenie zastrzegłem kapitanowi, że będę uczestniczył w zawodach ale tylko max do 22-ej bo pózniej musze trochę pospac przed poranną wachtą morską, którą rozpoczynałem codziennie o godz.0400. Pozostałym dwom kolegom w tajemnicy przed kapitanem zaproponowałem aby trochę  odpuścili sobie „gnębienie” konta kapitana  pozwalając  mu wygrac  trochę kasy, a gdy ci moją propozycję zaakceptowali po 20-ej udaliśmy się do kapitańskiej kabiny.

         Usiedliśmy  przy stoliku. Stary wyciągnął  Okocimia i wznowiliśmy rozgrywki. Gdy na początku gry okazało się,że kapitanowi dalej „nie idzie” zaczęliśmy tak grac aby uzyskac wcześniej ustalony efekt.  Gnębilśmy się nawzajem oszczędzając wodza i  na koniec karcianego wieczoru jeden jedyny kapitan był wreszcie na plusie, a pozostali  „umoczyli”.  Sukces wygranego nie był rażąco wysoki i nie pokrywał w całości wcześniejszych jego porażek ale  kończył on wieczór z uśmiechniętą buzką oznajmiając,że wreszcie karta mu się odwróciła.

         Jak się pózniej okazało podłożenie się kapitanowi było naszym błędem . Za kilka dni Mariusz ponownie zapraszał nas do siebie na kierki  uzasadniając swoje zaproszenie słowami:

 - Coooo !!!!  Jak karta mi zaczęła sprzyjac to nie dacie mi szansy odegrac się ?

I tak oto musieliśmy wznowic rozgrywki . Zrazu graliśmy jak na początku już tylko czasami oszczędzając wodza, by potem  po obniżeniu jednak stawki  do zeta/pkt grac bez żadnych taryf ulgowych. Kapitan wciąż moczył, czasami wskakiwał na znikomy plusik ale pod koniec rejsowych rozgrywek wylądował tylko on na znacznym minusie. 

        Nikt z nas nie upominał się o wygraną ale Mariusz wpadał do każdego i solennie wypłacał należną nagrodę. Podczas jednej z jego wizyt na mostku na mojej wachcie zapodałem wodzowi, że ze mną nie musi się rozliczac bo gdy ja zacznę przegrywac to wówczas on mnie wspomoże. Mariusz uśmiechnął się całą gębą przystał tylko na przełożenie terminu regulacji długu i uściskał mi dłoń.  W czasie wizyty na mostku spytał mnie czy nie pomógłbym mu sklecic jakis prezent dla swojej ślubnej, która akurat za parę dni obchodzi imieniny. Obiecałem pomyślec o tym. Długo nie musiałem myślec. Ot poszedłem do statkowej ciemni gdzie  z wczesniej wykonanej staremu  fotki zrobiłem portrecik, a w dedykacji dla żony dołączyłem na skraju wierszyk naszego kolegi kapitana poety Edmunda Mikiny:

  Co wieczór  patrzę na Twe zdjęcie;

W każdy cowieczór najsmutniejszy

i  tulę w myślach Twoje ręce

- lepsze od najpiękniejszych wierszy .

Płynę do Ciebie skrzypiec skargą

przez jesień długich, pustych nocy

- i czarne wiatry statek szarpią

i  wzywam  w nich Twojej pomocy.

Przybądz tęsknoto najcierpliwsza

Czekaniem Twoim długim , cichym

i bądź latarnią mej miłości

i bądź latarni – latarnikiem..

 

          Wzruszony tą propozycją prezentu Mariusz uściskał mnie tocząc ukrytą łezkę. Po wyjsciu z Maroka statek zmierzał z ładunkiem do Polic. Tym razem Neptun nękał nas kiepską pogodą. Po zaliczeniu głębokich przechyłów na atlantyckiej fali,  sztormu na Zatoce Biskajskiej , mgieł w Kanale La Manche i  na Morzu Północnym osiągnęliśmy redę Swinoujścia . Podczas powrotnego rejsu do kraju każdy w różnym stopniu był zajęty obowiązkami służbowymi  i nikt nie myślał o kierkach.

           Po paru godzinach redowego postoju zacumowaliśmy wczesnym rankiem przy nabrzeżu wyładunkowym w Policach. Po odprawie wejściowej na statek przybyły rodziny załogi , a w ich składzie także piękna Lucy. Podczas obiadu wkroczył do messy kapitan ze swoją połówką.  Ja i  chief maszynowy zostaliśmy przedstawieni  pani Lucy.

       Zajęty wciąganiem rosołu z długim domowym makaronem kątem oka lustrowałem wybrankę kapitana uzyskując potwierdzenie pierwotnej mej opinii,że jest to kobieta szczególnej urody. Rzuciła mi się w oczy także róznica wieku tej pary. Otóż kapitan wydawał mi się co najmniej 6-7 lat starszy od Lucy i nie było się czemu dziwic, że tak starał się zachowac odpowiednią kondycję fizyczną .

         Adorował ją podczas obiadu perfekcyjnie, a ta swoim kwileniem  zabawiała pozostałych siedzących przy kapitańskim stole. Po obiedzie gdy w ich towarzystwie opuszczałem messę Lucy na korytarzu zagadnęła mnie niespodziewanie: - Panie chiefie kiedy wypijemy razem kawę ? Wszak mam coś z panem do załatwienia.

       Ponieważ jej pytanie zabrzmiało niespodziewanie, a Mariusz stojący za jej plecami zaczął do mnie dyskretnie  trzepac  powiekami  nadając coś  alfabetem Morse’a rzekłem:

      – Szanowna pani kiedy tylko wyrobie się z dzisiejszymi obowiązkami  wkładam mundur i jestem. Kawa na pewno będzie bardzo smaczna w pani towarzystwie – żartowałem.

      Nie podtrzymywałem tematu dłużej bo sygnały nadawane przez  Mariusza nie mogłem zrozumiec. Rozstalismy się na wesoło , a Mariuszek zadowolony z takiego finału sprawy klepnął mnie w ramię by po godzinie wylądowac  w moim biurze z informacją, że swojej białogłowej zapodał, że ma u mnie pieniężny dług pożyczkowy i bał się, że nieprawda  wyda się i stąd tak intensywnie „nadawał” do mnie cynki. Biedny ukrywał przed Lucy swoje przegrane w kierki punkty gdy ta dziwiła się, że dewizowy dodatek do pensji był w ostatnim miesiącu tak niski. Pomogłem mu trochę wyjśc z tego problemu i za to mi dziękował.

         Pod koniec postoju w porcie otrzymałem wiadomość z biura armatora, że w następnym porcie krajowym będę schodził na planowany urlop. I tak oto moja przygoda z kpt.Mariuszem zakończyla  się. Wyokrętowując  z każdego statku jako chief zawsze dokonywałem w myślach  drobnego podsumowania czasu spędzonego na jego burcie  zastanawiając się nad tym co nowego nauczyło mnie życie i praca ze swoim  przełożonym.   Na pewno nowym ostrzeżeniem czy też  życiową trafną dewizą  pozostała obserwacja doświadczenia mojego dowódcy  :

„ Przegrałeś ? Daj sobie spokój i nie próbuj się odgrywac ! ”.

       Wracałem czasem  w myślach do Mariusza, który lubiał grywac w karty, czynił to zawsze ze uśmiechem na ustach  nigdy nie smucąc się po przegranej partii. Inni zastanawiali się czy czasami przegrywanie nie sprawiało mu przyjemności. Człowiek przyjacielsko nastawiony do pozostałych ludków z którymi przyszło mu pracowac na statku, bardzo ambitny i darzący każdego zaufaniem.

Posłowie :

        Gdy po  roku awansowałem na stanowisko kapitana przeczytałem w gazetce armatorskiej o śmierci Mariusza. Podczas powrotnego rejsu do portu krajowego zaczął miewac objawy typowe dla stanu przedzawałowego. Lekarz z Radio-Medical zalecał mu zawinięcie na redę najbliższego portu  (statek przebywal wówczas w Kanale La Manche) i poddanie się badaniom lekarskim.  Kpt.Mariusz  przekonywał lekarza i biuro armatora, ze za 2,5 doby będzie w Świnoujściu gdzie ma zamiar wyokrętować ze statku i że do tego czasu wytrzyma.  Po przyjsciu na rędę Swinoujścia gdy okazało się,ze statek musi postac na kotwicy 2 dni armator przygotował zmiennika, którego chciał podesłac na burtę i zdjąc Mariusza ale ten wciąż twierdził, że da radę, że czuje się dobrze i do zacumowania prosi o pozostawienie go na burcie. Po 14 godz  postoju  na redzie Świnoujscia nad ranem serce odmówiło mu pracy i pomimo podjętej reanimacji oraz szybkiego transportu helikopterowego na ląd  nie udało się go uratowac.

 

      W porcie zjawiła się na burcie Lucy, która  zabrala rzeczy osobiste kapitana szczególnie poszukując swoich fotografii , które kapitan miał w kabinie. Jak pózniej doniosły plotkarskie języki marynarskie piękna Lucy po okresie żałoby wyszła za mąż za Zbynia trenera  łyżwiarstwa szybkiego.

 

**************

 

wuka1945