Archiwum luty 2021


lut 16 2021 Przyjacielskie spotkania na morzu
Komentarze (0)

 

 Przyjacieskie spotkania 

 

Nawigowanie zimą na Atlantyku Północnym, a szczególnie w kierunku zachodnim czyli n.p do portów Ameryki Północnej nie należy do przyjemnych i  łatwych. Północny Atlantyk jest rejonem systematycznego powstawania, rozwoju i przemieszczania sie układów barycznych, szczególnie niżów, co powoduje niestabilnośc pogody. Nawigując w południowych cwiartkach głębokiego niżu napotyka się dominację zachodnich wiatrów, które przy sile ciężkiego sztormu czasami generują wysokie fale o wysokości dochodzącej nawet do 15 m.

   W takich warunkach wybór trasy przez Atlantyk Płn. należy do najważniejszego obowiązku kapitana. Nie było inaczej podczas jednego z moich rejsów na m.s „Calm Sea”. Statek przewoził ładunek 26 tys. ton fińskiego owsa dla amerykańskich koni z przeznaczeniem do wyładunku w Nowym Orleanie. Wybór trasy po opuszczeniu Kanału La Manche przedstawiał się jako proste zadanie. Ot przycelowac i wykreślic na mapie prostą linię przez Płn.Atlantyk w pobliżu wyspy Flores i dalej przez Providence Channel koło Wyspy Abaco (archipelag Wysp Bahama) . Krótkoterminowe prognozy podawały pogodę znośną z wiatrami zachodnimi o umiarkowanej jak na porę zimową sile. Natomiast długoterminowe przewidywały powstanie w rejonie 48 stopni szerokosci geograficznej północnej silnego sztormu przesuwającego sie w kierunku Kanału La Manche. Po dogłębnej analizie mapek pogodowych postanowiłem obrac kierunek na wyspę Flores z ewentualną korektą trasy w przypadku potwierdzenia się złych prognoz.

                                                                            cry

    Jak wielka była moja radośc gdy na radiowej giełdzie (codzienny meeting na falach radiowych na ustalonej częstotliwosci o godz.0900 czasu Greenwich) usłyszałem, że mój przyjaciel Bogdan w tym samym czasie na swoim m.s „Lucky Fellow” płynie z Genui w tym samym kierunku z portem docelowym Tampa, Floryda. Porównaliśmy pozycje statków i wg wyliczeń wynikało, że nasz statek będzie tylko 12 godzin wcześniej przy Abaco od statku kolegi. Bogdan po wyjsciu z Gibraltaru płynął trasą na południe od Azorów miał zapewnioną dobrą pogodę. Żartowal sobie tylko żebym nie gnał za szybko to popłyniemy, jak Kaszubi mawiają, w tukę. Codziennie na giełdzie porównywaliśmy swoje pozycje, panującą pogodę i osiągi statków.

   Sielanka trwała u mnie tylko 3 dni. Po tym czasie duże przeciwne do kierunku jazdy falowanie znacznie zredukowało naszą szybkośc. Zmieniłem trasę statku obierajac kurs na południe od wyspy Sao Miguel. Gdy w poblizu Azorów okazało się, że za około 2 godziny mozemy spotkac się z moim przyjacielem  nie omieszkałem przez radio zapodac koledze aby szykował  Jaśka (popularne określenie whisky Johny Walker). Radocha jednak przerodziła się w stres i problem. Otóż St.Mechanik zameldował mi, że jego motorzysta podczas pracy w siłowni wbił sobie w rogówkę oka metalowy opiłek.  Na wyposazeniu statkowego ambulatorium była specjalna igła do usuwania ciał obcych z oka ale nie było środka znieczulającego aby tą operacje przeprowadzic.

  I tu sprawdziło się przysłowie,że prawdziwego przyjaciela poznaje się w biedzie. Z pomocą przyszedł mi kolega Bogdan, który zapodał mi że na burcie płynie z nimi pasażerka lekarka żona jednego z załogantów i mają wszystko co potrzebne do wykonania tego zabiegu. Ponieważ stan morza pozwalał na opuszczenie szalupy stanęlismy w dryfie, opuścilismy swoją szalupę i chory motorzysta popłynął na statek kolegi gdzie pani doktór wprawną reką dokonała zabiegu. Podziękowań było mnóstwo z naszej strony, a flachę musiałem jednak ja przygotowac. Poniewaz czas naglił, a na morzu nie można spotkac sie i trzepnac drinka.Koledze obiecałem, że ma u mnie dobry lunch na lądzie  gdy tylko nadarzy się okazja.

                                                                                    smile  

  I oto parę lat pózniej los zrządził, ze spotkaliśmy się na lądzie w dalekiej Tajlandii . Każdy statek jest poddawany okresowym przeglądom oraz remontom i tak też było z naszym korabiem.Było to pod  koniec ubiegłego wieku kiedy zgodnie z decyzją armatora trafiliśmy na stoczniowy remont do Laem Chabang w Tajlandii. Chociaż długo już „bujałem” się po świecie nigdy nie miałem szczęścia i okazji zawinąc do tego kraju. Znałem go trochę z opowieści kolegów, którzy tam byli wcześniej. Przede mną było co prawda 2 tygodnie  nadzwyczajnych obowiązków ale miałem nadzieję, że uda mi się wyrwac chociaż na parę godzin na ląd.

   Przed zawinięciem do Laem Chabang otrzymałem wiadomośc z biura armatora z New Jersey, że podczas postoju statku na stoczni przyleci do nas kapitan , który przeszkoli załogę w zakresie znajomości i posługiwania się wprowadzanym Kodem ISM (Miedz.Kod Bezpiecznego Zarządzania). Jak wielka była moja radocha gdy okazało się, że przylatującym z USA instruktorem jest mój szkolny kolega z którym kończyłem Szkołę Morska ponad 30 lat temu, a z którym mieliśmy kontakt tylko przez radio i podczas opisanej wyżej  pomocy medycznej jaką udzieliła mi jego pasażerka- lekarka.

   Po przylocie Bogdana  na statek i po wspomnieniowym koleżeńskim wieczorku  oraz wymianie  opowieści jak  każdemu z nas ułożyło się życie po ukończeniu studiów zaczęła się nasza wspólna solidna praca. Codziennie po normalnym 8-godzinnym dniu pracy załoga po kolacji zbierała się w salonie gdzie Bogdan prawił im tajniki implementowanego kodu. Ponieważ stoczniowcy pracowali każdego dnia włączając w to także weekendy i często nie było okazji wyrwac się na miasto podsunąłem przeto Bogdanowi myśl  aby zwiększył tempo szkoleń opuszczając tematy, które korelowały z dotychczasowymi przepisami polskiego armatora. Wyjście było na tyle pomysłowe, ze załoganci na zadawane im przez Bogdana -instruktora pytanie :

 - Czy znacie ten temat z  Polskiego Regulaminu Pracy ?

 odpowiadali jak dzieci w przedszkolu gromkim chóralnym  tttaakkkk . Bogdan zadawał  im tematy do przerobienia jako „pracę domową” i wszyscy byli szczęśliwi bo wreszcie mieli czas wyrwac się po pracy do miasta.

   Podobnie było z nami. Któregoś wczesnego wieczora wyrwaliśmy się obaj  w city. Ze stoczni do miasta podrzucił nas agent, który akurat zjawił sie na burcie w interesach.  Laem Chabang to miasto mające ok. 62 tys mieszkańców znane  z dużego nowoczesnego portu kontenerowego, międzynarodowego lotniska obsługującego stolicę  Tajlandii Bangkok oraz wczasowiskową  miejscowośc  Pattayę (83tys mieszkańców)  najsłynniejszą miejscowość azjatycką odwiedzaną co roku przez ponad 6 mln obcokrajowców. Ponieważ mielismy już jako taką wiedzę o tej części świata z tym większą ciekawością zaczęliśmy spacerowac po Laem Chabang ale zmrok i niezbyt oświetlone ulice nie zachęcały do długich spacerów.

                                                                               foot-in-mouth

    Razem z moim kolegą postanowiliśmy zahaczyc o jakiś  bar lub restaurację  i spędzić tam wieczór. Wstąpilismy do klubu, który z ulicy wydawał się nam do zaakceptowania. Po wejściu do lokalu zauważyliśmy,że siedzący tam ludzie  przyglądają się nam  ciekawie  i śmieją się pełną gębą. Ze znalezieniem wolnego miejsca i stolika nie było problemu gdyż zapełnienie baru było znikome. Zajęliśmy miejsca w wygodnych fotelach oczekując kelnerki. Na scenie pojawiła się kuśtykająca dziewczyna z powykrzywianymi chorobą dłońmi i zaczęła śpiewać  po tajsku karaoke . Byc może śpiew dla miejscowych był  ładny ale nam przypominał piłowanie rurki piłką do metalu i był dla nas nie do zniesienia.

    Po chwili przyszła kelnerka, która idąc do naszego stolika cały czas się z czegoś śmiała. Nie mogliśmy się z nią dogadac bo nie opanowała języka  angielskiego i chyba dlatego uciekła na zaplecze po pomoc. Wróciła ze starszym panem, który oznajmił nam, że trafiliśmy do klubu Tajskiego Stowarzyszenia Chorych z dysfunkcją narządów ruchu (! ! !).  Wyprysnęliśmy z lokalu jak poparzeni szczerze się śmiejąc z naszego „pierwszego wejścia”.

    Z drugim wejściem już było lepiej. Popadliśmy w lokal typu „kombinat”. Na parterze mieściła się restauracja, na 1-ym piętrze klub, na drugim „akwarium ”, a na trzecim „warsztaty” masażu. Siedząc w restauracji przy drinku i tajskiej kolacji spotkaliśmy moich chiefów w towarzystwie roześmianych tajek, którzy spadli z góry kombinatu  na drinka do restauracji. Chief mechanik zadowolony niezmiernie oznajmił nam, że czuje się super lekko, a jeżeli nikt z nas nie zaliczył tajskiego masażu „deptanego” to szczerze poleca.

   Skonczyliśmy kolację i przed opuszczeniem kombinatu postanowilismy  sprawdzic co też oferują gościom pozostałe piętra. W klubie ciemna atmosfera z przyćmionym czerwonym oswietleniem, wygodne lotnicze fotele i zero gości (chyba za wcześnie dla nich), na drugim piętrze znaleźliśmy się w dużej sali w której w obszernej szklanej klatce siedziały skąpo ubrane dziewczyny. Każda z nich miała na piersiach numerek i coś robiła ( dziergały na drutach jakieś ciuszki, jedna drugą czesała i t.p), żadna nie przejwiała zainteresowania  naszym przybyciem. Obok „akwarium” była zlokalizowana bramka z samochwytaczami przy której siedział  man, który po wniesieniu przez klienta opłaty za wybraną masażystkę otwierał bramkę i wpuszczał towarzystwo na wyższę piętro. Jakoś obaj dobrze się czuliśmy i nie mieliśmy ochoty na „tajski masaż deptany”.

   Wychodząc z kombinatu napotkaliśmy  w jego drzwiach „pilota” , który prawie odczytując  nasze myśli  co dalej spytał :

- Czy nie chcecie pojechac do Pattaya ? Tam jest więcej do zobaczenia i więcej ciekawych miejsc do rozrywki.

 Zachęceni opowiadaniami pilota zaakceptowaliśmy jego propozycję. Podjechały 2 motor-taxi , którymi zabraliśmy się to Pattayi. Pattaya, która ok.50 lat temu była wsią rybacką  stała się pózniej znaną miejscowością wypoczynkową podczas wojny wietnamskiej kiedy to amerykańscy żołnierze przyjeżdżali tutaj na urlopy. Dzisiaj to miasto znane z seksturystyki, a Amerykanów zmienili … Rosjanie. 

   Po 25 km jazdy motorami  „wylądowaliśmy” na Walking Street w Pattayi. Wieczorem aż do pożnej nocy przechadzają się tu tłumy turystów z całego świata. Na  głównej i bocznych ulicach w Pattaya mieści się wiele barów karaoke, klubów ze striptizem, salonów masażu, ringi na których walczą  przygodni bokserzy . Często po ulicach chodzą z tacami sprzedawcy którzy oferują do kupna różne dobra i czekają aż zareagujemy na  przedstawianą ofertę. Sama Pattya nie  posiada czystych plaż i daleko im do rajskich białych piasków i aksamitnej wody przeto turystów ściagają inne atrakcje. 

Ciag dalszy tajskiej przygody w nastepnym wspomnieniu

wuka1945