Archiwum 25 marca 2019


mar 25 2019 Janek i Madzia
Komentarze (0)

        

    

    Janka poznałem krótko po rozpoczęciu pracy zawodowej. Ja świeżo upieczony absolwent Szkoły Morskiej,  on startujący na morzu na statku floty handlowej po odbyciu służby wojskowej w Marynarce Wojennej. Obaj zaokrętowaliśmy na nasz statek na stanowisko starszego marynarza z tym, że ja objąłem funkcje sternika manewrowego gdyż Janek po służbie wojskowej nie opanował jeszcze podstaw j.angielskiego  i trzeba było trochę czasu aby się dotarł . Za to po swoim ojcu, który pływał na bazach rybackich, opanował sztukę wyplatania róznych sieci, siatek i żaków. Po pracy siadał  na rufie statku i z dostępnych sznurów i lin wyplatał te cuda z którymi póżniej podczas swoich urlopów jeździł na ryby na „swoje” jezioro na Kaszubach. W obyciu na statku był kolegą przyjażnie nastawionym do każdego, wesołym, a gdy zawiązywała się jakaś rozmowa w większym gronie mówił zawsze krótkimi zdaniami wplatając żartobliwe swoje przerywniki.

     Obaj byliśmy singlami, których raczej pociągała chęc poznania świata niż zabawianie się w małżonków czy tatusi i póki co takie plany odkładaliśmy na pózniej. Popływaliśmy na naszym pierwszym statku przez rok po czym drogi nasze się rozeszły i każdy wyokrętował w kraju na urlop. Po prawie 20 latach pracy  na statek którym już kierowałem  pewnego dnia zaokrętował mój kolega z pierwszych lat pływania – Janek. Jak opowiadał pózniej gdy dowiedział się w biurze armatora kto jest dowódcą na statku na który panny kadrowe proponowały mu zaokrętowanie odpowiedział: Yes of course ! Jadę ! 

      I tak oto na przywitanie gdy po zamustrowaniu przybiegł do mojej kabiny nie obyło się bez niedzwiadka i wymiany niusów co u każdego z nas się zmieniło. Ja już żonaty i dzieciaty, a on ? Kawaler z odzysku. Nie byłem ciekaw co i dlaczego wpłynęło na dwukrotną zmianę jego statusu w dowodzie osobistym, nie wypadało, a on sam tematu nie rozszerzał. Janek po latach dalej mówił krótkimi zdaniami, nadal dysponował wesołym podejściem do życia, dalej wyplatał siatki i żaki i tylko srebrem mu czas trochę czuprynę przyprószył.

    Po przywitaniu zaczął składać mi deklarację, że zdaje sobie sprawę ,że on dalej na tym samym stanowisku , a ja osiągnąłem szczyty i oficjalnie będzie mi prawił przez „pan”. Przerwałem mu te wywody mówiąc, że nikomu nie mam zamiaru wyjaśniać z jakiego powodu czy tez dlaczego jesteśmy przyjaciółmi i mamy nadal sobie „tykac”. Muszę przyznac,że Janko nie nadużywał nigdy faktu,że jest kolegą kapitana. Został sternikiem manewrowym gdyż znałem jego zdolności w tej materii, j.angielski w koniecznym zakresie miał opanowany, a ja darzyłem go zaufaniem. Pływaliśmy sobie spoko po różnych akwenach i oto trafiliśmy do Rosario na Paranie skąd zabieraliśmy pełnokrętowy ładunek pasz dla naszego Rolimpexu.  

         Przed zacumowaniem w Rosario otrzymałem telex z biura armatora z prośbą  aby przygotowac kabinę pasażerską bo w Rosario zaokrętuje pasażerka , która popłynie z nami do kraju. Tak się też stało i przed wyjściem z portu na burcie pojawiła się  nasza podrózna asystowana przez ……. księdza !!!  Gdy pojawili się u mnie ksiądz okazał się bratem pani podróznej, który prosił mnie aby siostrę otoczyc specjalną atencją gdyż podróż morską odbywa pierwszy raz i jest trochę wystraszona. Wyszliśmy z portu i po ponad dobowym przejściu Paraną do morza znaleźliśmy się na otwartych wodach.

   Przed nami było 3 tygodnie żeglugi do Gdyni. Czas odmierzany był wachtami dla tych którzy je pełnili, a inni marynarze t.zw daymani (dniówkowi) pracowali na pokładzie przy pracach konserwacyjnych. Janek będąc marynarzem wachtowym pływał na wachcie St.Oficera ( w godz. 1600-2000 i 0400-0800). Specjalnie nie musiałem się przykładać do opieki nad panią podróżną gdyż prawie od początku rejsu obdarzyła ona swoją obecnością właśnie wachtę chiefa i wspomagała Janka jak mogła gdy ten był „na oku”. Janek wykazywał się ekstra elokwencją i humorem, a to szczególnie podobało się p.Madzi.

     Rzekłbym obserwując ich oboje, że coś miedzy nimi zaiskrzyło, a Janek wręcz zadurzył się w Dziuni (tak się do niej zwracał) i to chyba z wzajemnością. Po wachtach gdy Janek miał czas wolny i w jego ramach wyplatał swoje żaki Dziunia siedziała obok niego i rozplatała mu kawałki cum na cieńsze linki lub leżakowali koło basenu na górnym pokładzie. Któregoś dnia przechodząc koło nich leżących na kocu usłyszałem, że p. Podróżna czyta książkę na głos. Zaciekawiło to mnie i zapytałem czy jakieś ciekawe wątki znalazła i przekazuje je Jankowi, a ten wyjaśnił mi :

 - Kap ! Dziunia czyta, ja słucham i  w taki oto sposób oszczędzamy czas no bo gdybym potem ja czytał to ona by się nudziła tak jak ja nim doszliśmy do takiego rozwiązania. My nie lubimy się nudzic.

    Na statku załoga ochrzciła już Janka oficerem rozrywkowym aż tu pewnego dnia przychodzi do mnie p.podróżna i pyta czy to prawda, że ja mam prawo dokumentowac na statku zawarcie związku małżeńskiego. Zbaraniałem. Podobno Janek opowiadając o życiu na statku tak jej zapodał. Odpowiedziałem jej, że tylko w momencie krytycznym mogę dokonac zapisu w Dzienniku Okrętowym dotyczącego zgonu i to bez względu na to czy będzie celebrowany pogrzeb morski czy tez powieziemy ciało w chłodni do portu. Na ślub czy chrzciny nie mam upoważnienia, a do Gdyni zostało nam 14 dni. Dziunia uśmiechnęła się i pobiegła do Janka aby go obsztorcowac za takie żarty. Janka zawołałem do siebie aby z nim porozmawiac o jego zalotach i ostrzec, że może sobie problemów narobic. Ten krótko oznajmił :

- My mamy ku sobie ! Ona tez wolna jak ja ! A i młodsza ode mnie tylko o 8 lat.

Cóż mi zostało , doszedłem do wniosku,że wcięło chłopa. Na koniec rozmowy Janek zwrócił się do mnie z prośbą:

- Czy mógłbyś podpowiedziec chiefowi aby zgodził się na moje przejście na daymankę ? Wiesz on nie reaguje na moje prośby , a nocy ……… szkoda.

Podczas kolacji zagadnąłem chiefa o temat poruszany przez Janka, a ten na to:

- Wiesz chyba to zrobię bo Kowalski, który ma kabinę przez szot (cienka ścianka działowa między kabinami) z Jankiem … ostatnio sypia w szpitaliku i skarży się , ze Janek mu nie daje spac bo chyba ma burzliwe sny i „ łazi po szotach”. Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem chiefowi, że może się sytuacja poprawi gdy Janek przejdzie na daymankę. Dlaczego chief od razu nie zgodził się na tą roszadę okazało się gdy kóregos dnia z żalem oświadczył mi:

-  No i w ten oto sposób pozbyłem się smacznej Yerba Mate na którą się załapywałem także gdy Dziunia przynosiła ją ukochanemu na mostek podczas jego wacht.

Czas upływał szybko po krótkim sztormie na Zatoce Biskajskiej podczas, którego Janko dbał ekstra o swoja bogdankę przyszły mgiełki w Kanale La Manche i na Morzu Północnym , a potem już tylko skok przez Cieśniny Duńskie i … Gdynia. Przed wejściem do portu Dziunia i Janko z kwaśnymi minami przyszli do mnie podziękować za fajnie spędzoną podróż i nadmienili,że już zapraszają mnie na swój ślub !!! Pomyślałem i po krótkim czasie rzekłem do Dziuni:

- Do pani mam prośbę : proszę tylko braciszkowi nie wspominac,  że to w ramach  specjalnej mojej atencji o którą  prosił przed wypłynięciem z Rosario zostanie pani mężatką.

       Janek wyokrętował ze statku w ramach nabytych dni wolnych. Po kilkunastu  miesiącach  gdy byłem już w następnej podróży podczas rozmowy telefonicznej dowiedziałem się od swojej żony, że mamy zaproszenie na ślub Janka.   

  Życzenia wysłałem im z morza.    cool

   * * * * * * * https://www.youtube.com/watch?v=lJLNqotcUkg * * * * * *

wuka1945