Najnowsze wpisy, strona 1


maj 11 2020 Mayday
Komentarze (0)

 

 

Mayday     

  Latem w końcówce lat 80-tych płynęliśmy z Włoch do portu Annaba w Algerii. Statek będąc w stanie balastowym (puste ładownie) nawigował w idealnej pogodzie rozwijając przyzwoitą szybkośc. Krótko po obiedzie zadzwonił do mojego biura 2-gi oficer wachtowy z prośbą abym pilnie przyszedł na mostek. Gdy zjawiłem się na mostku of.wachtowy zameldował mi, że odebrał na kanale 16 UKF (kanał bezpieczeństwa, który musi byc stale monitorowany/nasłuchiwany przez wszystkie statki będące na morzu) sygnał wzywania pomocy.

   Wg oficera komunikat wzywania pomocy był lakoniczny i oprócz jednokrotnego wołania MAYDAY nie zawierał żadnej innej informacji. Rozejrzałem się dookoła akwenu po którym płynęliśmy i przy idealnej widzialności ujrzałem tylko na dalekim horyzoncie jeden statek płynący w kierunku przeciwnym . Gdy tak zastanawiałem się kto i dlaczego woła o pomoc na UKF-ce sam usłyszałem ponowne wołanie Mayday.

    Tutaj nalezy wyjaśnic co oznacza sygnał  Mayday. Otóż jest to zasygnalizowanie przez statek lub samolot bezpośredniego zagrożenia życia ludzi w formie komunikatu głosowego. Słowo Mayday należy wypowiedziec 3-krotnie podając sygnał wywoławczy statku , jego pozycje i powód zgłoszenia sygnału. Przeważnie użycie tego sygnału oznacza dla odbierającego, ze na statku w niebezpieczeństwie zaistniała konieczność  jego opuszczeni. Mayday używa się w przypadku wywołań na fonii lub łączności teleksowej, satelitarnej, a wywodzi się on od francuskiego m’aidez oznaczającego pomocy.

    Kapitan każdego statku, który odebrał takie wywołanie jest zobowiązany pospieszyc z pomocą wołającemu jeżeli tylko żadne niebezpieczeństwo nie zagraza jego statkowi ,pasażerom i załodze. Mayday jest odpowiednikiem SOS (safe our souls = ratujcie nasze dusze) czyli międzynarodowego sygnału wzywania pomocy nadawanego alfabetem Morse’a na grafii lub dowolnym sposobem łączności.   

      W naszym przypadku głos wołający o pomoc prosił o nią niezgodnie z procedurą ale ponieważ w sytuacji stresowej można zapomniec o niej zacząłem odpowiadac na jego wołanie prosząc aby mi podał nazwę swojego statku, pozycję  geogr., oraz rodzaj zagrożenia. Wołający o pomoc  używając języka angielskiego z włoskim naleciałościami odpowiedział mi tylko abym zatrzymał swój statek i …… poczekał na niego bo on nas widzi. Oficerowi wachtowemu poleciłem  ogłosic „alarm człowiek za burtą” i rozstawic ludzi „na oku” (obserwatorów) oraz na pokładzie celem ewentualnego udzielenia pomocy. Ponieważ nadal nie widzieliśmy w pobliżu żadnej jednostki  będącej w niebezpieczeństwie pomyślałem, ze może nadzwyczajne warunki propagacyjne fal radiowych spowodowały,ze wołajacy może prosi inny statek o pomoc i myśli,że właśnie z nim rozmawia. Przeto kazałem mu opisac nasz statek, t.zn jakiego koloru jest kadłub i komin. Gdy ten opisał statek  prawidłowo poleciłem sternikowi przełożyć ster na burtę i wykonac cyrkulację. Gdy statek zaczął wykonywac cyrkulację zapytałem nieznajomego o określenie co aktualnie nasz statek robi. Odpowiedz była prawidłowa. Noż co jest grane ? – pomyślałem. Padła hipoteza, że może jakis cymbał wybrał wolnośc za burtą za którą wyskoczył. Nagle marynarz będący „na oku” na pokladzie namiarowym (najwyższy pokład na statku) zaalarmował :

                                                                              surprised

 - Jest widzę go ! Skacze na fali i płynie w naszym kierunku !

   Zatrzymałem silnik statku i stanęliśmy w dryfie czekajac na przybycie nieszczęśnika. W odległości ca. 3 Mm na ekranie statkowego radaru pokazało się słabe echo zmierzające do nas. Gdy bez lornetek można było ujrzec „kolegę” okazał się nim gumowy ponton z mocnym i szybkim silnikiem Yamahy, pomalowany w czarno-zielonkawe barwy, od dziobu okryty brezentem w takim samym kolorze, a w środku siedział mężczyzna w ochronnym maskującym kombinezonie. Gdy przybił do burty statku z pokładu załoga podała  rzutki aby wciągnąć człeka po drabince pilotowej na pokład.

       Tymczasem „rozbitek” nie miał zamiaru wsiadac na nasz statek, nie chciał żadnej żywności czy wody , żadnej pomocy. Prosił tylko o podanie aktualnej  pozycji  na jakiej się znajduje. Nim mu ją  przekazałem poprosiłem aby podał mi cel swojej podróży i skąd płynie. Po krótkim namyśle odpowiedział, że płynie z Sardynii do Afryki .  ??????? Zdziwiłem się i zapytałem do jakiego portu ale tej informacji nie uzyskałem.  Spełniając prośbę „rozbitka” podałem mu aktualną pozycje oraz przypomniałem, że nieusprawiedliwione użycie sygnału wzywania pomocy jest karalne odpalił silnik swego pontonu i pognał na południe. Do afrykańskiego brzegu miał ok. 25 mil.

     Szykowaliśmy się do wznowienia swej podrózy gdy jeden z marynarzy, który był na drabince pilotowej powiedział mi, że w dziobowej części pontonu pod brezentem było widac worki załadowane jakimś nieokreślonym paczkowanym towarem. No i zagadka częściowo została rozwiązana chyba „dołożyliśmy się” do mafijnego przerzutu  z Europy do Afryki. Coż  i tak bywajet ! –   rzekł chief i poszedł odpalic nasze konie abyśmy czym prędzej bez opóźnień zjawili się w porcie przeznaczenia.

                                                                                      

   Analizując całą sytuację doszedłem do wniosku,że nasz „rozbitek” mając na pontonie tylko UKF-kę oraz kompas przeliczył się troche w swojej nawigacji. Byc może płynął na czas, czyli wiedział przybliżoną godzinę o której miał mu się ukazac afrykański brzeg ale zapomniał, że na Morzu Środziemnym płynie w kierunku wschodnim silny prąd, którego szybkośc im bliżej co robią nieczyste interesy.brzegów afrykańskich jest większa. Nie uwzględniając działania tego prądu ponton jego  zdryfował na wschód od obranego kierunku i wyglądany ląd nie ukazał mu się w spodziewanym czasie. I pomyślec,że czasem majac dobre intencje można pomóc tym którzy realizują niecne czyny.

tongue-out

--------------------------------------------------------------------------

 

 

 

wuka1945   
mar 19 2020 Churrasco - brazylijskie szaleństwo
Komentarze (0)

                                                                    Reda portu Paranagua, Brazylia 

Być może nic nowego tu nie odkryłem  i niektórzy już mieli okazję zaliczyć tą „brazylijską atrakcję” ale ja  ile razy byłem w kraju samby zawsze nie mogłem sobie odmówic wizyty w churrascarii. A cóż to takiego? Brazylia to nie tylko ojczyzna samby, futbolu i słynnych canarinhos , pięknych dziewcząt ale także churrasco, które podobno wymyślono w regionie Rio Grande do Sul na granicy z Argentyną, a po polsku znaczy tyle co grillowanie.

   Churrasco to nie tylko objadanie się potrawami z grilla ale także wspólna zabawa , brazylijski styl życia i samba. Tu w kraju fanatyków futbolu każdy wygrany mecz jest oblewany na churrasco lub pocieszają się po przegranym, biznesmeni pieczętują zawarte interesy, a marynarze walą tam aby dobrze zjeśc i mieć „podkład” oraz kondycję na balangę w licznych barach czy dyskotekach. Pozostali obywatele organizują churrasco zwyczajnie bez okazji , po to, aby spotkac się z przy  -jaciółmi pogadac, a przy tym porządnie zjeść.

Churrascarię zaliczyłem podczas pierwszego mojego rejsu do Brazylii kiedy miejscowy agent statku zaprosił mnie do jednej ze znanych restauracji tego typu w Rio Grande. Wydaje mi się,że miejscowi wolą  jedzenie „na mieście”, które nie należy do drogich, a gospodarze nie muszą nic przygotowywac ani sprzątac, za to bawią się razem z goścmi . W większosci  brazylijskich knajpek panuje lużna atmosfera i nie do pomyslenia jest aby nie został wpuszczony  tutaj  ktos bez krawata.

    Lokal do którego zaprosił mnie agent znajdował się na obrzeżach miasta i był to budynek niskiej zabudowy kryty strzechą z dużymi przeszklonymi ścianami. Wewnątrz duża sala przedzielona była długim barkiem sałatkowym na którym znajdowały się różnorakie sałatki, przekąski, dodatki  i sosy do dania zasadniczego.

   Ale najfajniejsze jest to, że płaci się przy wejściu i zawsze tyle samo, a opłata jest czymś w rodzaju biletu na jedzenie. Po zapłaceniu wchodzi się do restauracji i możesz jeść  bez ograniczeń i tylko za napoje należy się extra pay. Przed zasadniczym  szaleństwem obowiązkowo pije się drinka carpirinha (brazylijska wódka z trzciny cukrowej cachasa  + brązowy cukier +lemonka+pokruszonylód) lub carpirosca (podobny drink ale zamiast Cachasy podaje się wódkę. Wtedy podawano z wódką Walesa vodka lub inną wg wyboru klienta ) – przepis na drinka poniżej. Piwo brazylijskie jest jasne i raczej słabiutkie. Każdy klient ma wolny dostęp do baru sałatkowego i każdy może jeść  ile tylko chce naturalnie pamiętając  o głównym punkcie uczty gdy za chwile kelnerzy ruszą ze szpadami na których będą roznosic  róznego rodzaju mięsiwa pieczone na grillu.  

  Zgodnie z życzeniem klienta serwowane są n.p: karkowka (braz.lombo), żeberka wieprzowe (braz.costelinha), wołowina (picanhal),  drób w róznej postaci (medaliao – pierś z kurczaka zawijana w boczku, udka i podudzia w przyprawach i ziołach – Coxa de frango, serduszka z kurczaka - coracao, polędwiczki wieprzowe – (braz.limbinho) czy biała kiełbasa – (braz.linguica). Każdy rodzaj mięsa jest wcześniej  porządnie zamarynowany, dlatego po upieczeniu jest soczysty i mięciutki. Marynata podkreśla smak potrawy i raczej nie bywa ostra, za to dodatki i sosy  mogą być bardzo ostre, n.p  te z dodatkiem papryczki piri-piri.

   Tempo podawania mięs z grilla jest duże ale klient może je regulowac  za pomocą tabliczki-sygnalizatora, której jedna strona jest koloru zielonego (jedziemy dalej) lub czerwonego (stop muszę ciut odpocząc) – wszystko zależy od zdolności konsumpcyjnych gościa.  

  Nikt nikogo tu nie pogania, nikt nie instaluje podsłuchów,każdy kelner jest miły, zawsze godny zaufania  i dba o dobre samopoczucie gości, że o żoładku nie wspomnę.  Po skończonej biesiadzie goście odprowadzani są do wyjścia gdzie tylko należy kasjerowi uregulowac za wypite drinki. Nie jestem specjalnym obżarciuchem ale ile razy byłem w Brazylii tyle razy nie mogłem sobie odmówic  uczty w stylu ciurrasco. Dotąd pamiętam gdzie znajdowały się przednie restauracje tego typu w Rio Grande, Paranagua, Santosie czy Porto Alegre. 

  A więc mój ewentualny czytelniku jeżeli lubisz dobre jedzenie w miłej atmosferze i w nieograniczonych ilościach wal do Brazylii, a tutaj Brazylijczycy zaimponują Ci nie tylko tą przyjemnością ale także gorącą sambą, świetnymi plażami i zamiłowaniem do gry w  piłkę nożną.  O jednym tylko pamiętaj ! Nie wybieraj się na miasto  z ekstra sprzętem foto , a jeżeli już to nie eksponuj go zbytnio. Podczas jednej z moich wizyt w Santos na nadmorskiej promenadzie tego miasta w biały dzień ściągnięto z szyi niemieckiego turysty topowego Canona. Agent ostrzegał załogę aby po zachodzie słońca  nie spacerowała po przyportowych uliczkach bo różnie może byc w temacie grabieży i nie tylko.

Carpirinha : 1 limonka pokrojona na ćwiartki, 2-3 łyzki brązowego cukru, 50 ml alkoholu Cachasa lub wódki, lód.  Do wysokiej szklanki koktajlowej wrzuc limonkę i dokładnie ją rozgnieśc. Dodaj cukier, wlej alkohol i na koniec dopełnij szklankę pokruszonym lodem i mieszaj.

Boa noite !  Kufel piwa Whatsapp U+1F37AStół Nakrycie Emoji U+1F37D 

I jeszcze :    https://www.youtube.com/watch?v=kk4uddaHdDE

 

 

wuka1945   
lut 22 2020 Bejsbolówka
Komentarze (1)

 

 

 

        Tym razem zmierzaliśmy do Tajlandii po ładunek klinkieru z przeznaczeniem dla Wybrzeża Kości Słoniowej. Jako port załadunkowy został określony Koh Sichang    port redowy usytuowany przy wyspie o tej samej nazwie połozonej w  północnej części  Zat.Tajlandzkiej .

 

                                        

 


 

   Pewnej wrześniowej nocy po podejściowym slalomie wśród statków zakotwiczonych na  redzie wybrałem w  miare spokojne miejsce aby nasz kolos (205 m) podczas postoju na kotwicy zachował  bezpieczną odległość od innych jednostek.Operacje załadunkowe miały być prowadzone przy uzyciu pływajacych  dźwigów, a ładunek miały dostarczać  pod burtę statku barki i szalandy.

 

        Krótko po północy zaraz po zakotwiczeniu statku i opuszczeniu nad wodę statkowego trapu na pokład weszła liczna odprawa wejściowa (9 osób) składajaca się z oficerów władz granicznych, celnych, sanitarnych  wraz z agentem armatora, który m.in. wspomagał mnie podczas załatwiania wszelkich formalności związanych z zawinięciem statku.  Przygotowane przez statkowego kucharza  kanapki – brydżówki , czyli raz na ząb, i schłodzone piwko miały wzięcie wśród urzędników i po wysuszeniu zastawionego stołu po 2 godzinach  odprawę zakończono .

 

            Gdy tylko oficjele opuścili statek w towarzystwie statkowego agenta zjawiła się w moim biurze  przedsta wicielka  lokalnej płci pięknej. Zaciekawiła mnie przyczyna wizyty tajskiej piękności  ale gdy razem z agentem zaczęli mnie wtajemniczac w zwyczaje panujące w ich porcie ma ciekawośc zostala zaspokojona. Otóż  Malee, tak miała na imię, była właścicielką pływającego baru (!) i przyszla prosić mnie abym pozwolił jej rozbić swój biznes na rufie statku na czas postoju statku w Koh Sichang. Zbaraniałem bo nigdy dotąd takiej „instalacji” w swej karierze na statku nie spotkałem. Zacząłem się wykręcać różnymi powodami dla których nie widzialem możliwości założenie baru na burcie statku agent oficjalnie uprzedził mnie, że jeżeli nie zgodzę się i nie pozwolę to mogę mieć problem z dokerami (!), którzy mogą przerwac operacje załadunkowe. Okazało się, że na większości statków, które tak jak my stały na redzie są takie bary. Swoją zgodę uzależniłem od zachowania porzadku na rufie statku,  zwróciłem uwagę, że jeżeli nie będzie zachowana czystość  i zakłócany będzie tok pracy na staku to anuluję zezwolenie i wyrzuce cały „bałagan” ze statku.  Jednocześnie ponieważ bar miał być atrakcją dla załogi statku i dokerów zastrzegłem, ze nie będę tolerował aby były podawane napoje alkoholowe inne niż piwo. Barmanka zgodzila się na wszystkie me zastrzeżenia i obiecała, że oprócz piwa i specyfików kuchni tajskiej nic innego nie będzie sprzedawane.

 

          Po zakończeniu urzędowych   formalności i związanych z zawinięciem statku do Koh Sichangu mogłem wreszcie przyjąc poziomą pozycję w swej koi. Nazajutrz  dokonałem „inspekcji” na rufie statku aby przekonać się jak przebiegła instalacja baru . Podczas nocy w tempie zaiste błyskawicznym team Malee pościągał na statek wszystko w co normalnie bar jest wyposażony. Tak więc  miedzy polerami rufy znalazly się:  bufet, gabloty, grill, stoliki i krzesła dla klientów, fotel z wysokim oparciem (?) oraz audio-wieża . Nad całością zawieszony został brezentowy  daszek, który chronił gości od tropikalnego słońca lub deszczu. Jak się okazało podczas dnia bar Malee gotował potrawy dla dokerów, którzy pozostawali na burcie podczas  załadunku statku . Na zewnętrznych pokładach nadbudówki po obu burtach zawisły hamaki w których podczas nocy spali dokerzy i ekipa baru. Ekipę baru Malee  stanowiły dwie dziewczyny barmanko-kucharki  oraz dwóch mężczyzn, którzy zajmowali się dowozem zaopatrzenia z lądu i sprzątaniem rejonu na rufie. A co bar oferował gdy wieczorami zjawiali się klienci spośród załogi ?

 

          Z potraw można było zaliczyć tajski ryż z krewetkami  w sosie curry, ryby, małże i kurczaka  w sosach i ziolach azjatyckich, a największym wzięciem cieszyly się zawijane „naleśniki” z cienkiego  ciasta ryżowego z farszem zawierającym grillowanego kurczaka lub owoce morza z salatą i ziołami. Naturalnie do tego można było się napic tajskiego piwa Chang lub Carlsberga ważonego w Tajlandii. Załoganci  statku ponieważ byli żywieni  normalnie  przez statkowego kucharza  przewaznie lądowali w barze  aby posiedzieć przy piwku, porozmawiac i posłuchać tajskich piosenek. Malee starała się jak mogła aby wszyscy byli zadowoleni, a jej misja zakończyła się pełnym sukcesem finansowym.  Jedną z atrakcji oferowanych przez właścicielkę baru był  tajski masaż głowy gdy klienta z nadmiaru wypitego piwka Chang rozbolała głowa. Do tego celu m.in. służył przywieziony z lądu fotel w którym siadał klient z bolącą głową, a masażystka siadała okrakiem na jego kolanach i tajemniczymi ruchami ramion dłońmi masowala mu czoło, skronie i dekiel  by w końcówce przytulic go do swego obfitego biustu.  Naturalnie należnośc za ten zabieg była doliczana do rachunku za wypite piwko.

 

          I tak przez 7 dni postoju  na kotwicy w Koh Sichang załoga miała rozrywkę na 102, Malee robiła kasę i wszyscy byli happy. Pod koniec postoju statku w Tajlandii gdy zakończono załadunek  i za parę godzin mieliśmy opuścic rędę razem z agentem zjawiła się w moim biurze Malee z małą paczuszką. Jak się okazało wręczając mi paczuszkę chciała podziękować  za wydanie zgody na działanie jej baru na statku.  Podarowana przez nią paczuszka zawierała czapkę t.zw bejsbolówkę z napisem Captain, a dołączona do niej spora metka zawierała tekst napisany tajskimi krzaczkami.  Malee po pożegnalnym uścisku dłoni opuściła statek.Agent po zakończeniu operacji papierkowych przetłumaczył mi tekst  z metki:  „Strzegę cię podczas sztormu, skwaru i słoty , a myśli twe  przed nietrafionymi  decyzjami ‘’. I tak oto podarowana czapka wylądowała w moim marynarskim niezbędniku  i przez parę lat zjeździła ze mną kawał świata by w jednym z portów nieomal  … wybrać wolność.

 

                                   

 

Otóż  podczas  rejsów  do Południowej Ameryki przyszło mi cumowac dużym statkiem  do nabrzeża w porcie Bahia Blanca,  Argentyna. Cumowaliśmy na ostatni gwizdek t.zn przy wzrastającym  silnym wietrze w porze  kończącego się dnia. Statek podchodzil do nabrzeża w stanie balastowym i będąc bardzo mocno wynurzonym reagował jak żagiel na dzialanie wiatru. Portowe holowniki wspomagające nas w bezpiecznym cumowaniu ledwo dawały radę. Gdy już prawie składaliśmy się do odbijaczy nabrzeża wychyliłem się za mostkowe nadburcie aby sprawdzić czy kadłub statku oparł się o odbijacze. W tym momencie silniejszy podmuch wiatru zdmuchnął mi z głowy czapkę. Pozostało mi tylko obserwowac jak z wiatrem zatacza wiry by zniknąc za portowym magazynem.

 

             Pilot asystujący w manewrach  klepnął mnie w ramię współczując powstałą stratę. Pomyślałem  przecież bywa i tak.  Po manewrach  i opuszczeniu na ląd trapu przyszła miejscowa odprawa ,a w jej składzie dziewczyna w białym fartuchu, która w ręku trzymała moją bejsbolówkę. Witając się ze mną spytała badawczo : „ Kapitanie, po napisie na czapce doszłam do wniosku, że to tylko twoja. Mam rację ? ” Jak się okazało niesiona z wiatrem czapka wylądowała na masce jej samochodu akurat w momencie gdy podjeżdżała na parking.  Ponieważ udawała się na nasz statek aby dokonac inspekcji statkowych ładowni na gotowość do przyjęcia ładunku ziarna domyśliła się kto może być właścicielem czapki. Podziękowałem uprzejmie pani inspektor i w rewanżu wręczyłem proporczyk z nazwą statku i armatora. Dzierżąc w ręku odnalezioną zgubę przypomniałem sobie tajski tekst z metki czapki i pomyślałem … ciekawe jak długo ?

 

                                                 *****************************************                                                            

 

 

wuka1945   
sty 02 2020 Noworoczny blinda
Komentarze (0)

 

 

    Tym razem zmierzaliśmy z  Indonezji z ładunkiem boksytów do Tianjin w północnych Chinach. W ostatni dzień roku krótko przed  północą  płynąc w sprzyjającym ciepłym prądzie Kuro Siwo znaleźliśmy się w pobliżu południowo-wschodnich wybrzeży Tajwanu.  Zima  na Tajwanie jest cieplejsza od miejsc  znajdujących się na tej samej szerokości geograficznej na kontynencie azjatyckim. Średnia temperatura grudnia oscyluje tutaj w granicach 13 stopni C, a prąd Kuro Shiwo niesie ciepłe wody o temperaturze dochodzącej do 20 stopni. Ponieważ klimat wyspy jest bardzo wilgotny  na prądzie bardzo często tworzą się mgły. Tak też było w tym dniu.  Niektórzy załoganci zakładali, że ujrzą z morza  fajerwerki noworoczne odpalane na lądzie ale mgła i kiepska widzialnośc uniemożliwiły obserwowanie tych atrakcji.

     I tak oto wspomagani działaniem prądu w noworoczny ranek  znaleźliśmy się w pobliżu północno-wschodniego krańca wyspy, tutaj pożegnaliśmy się z Kuro Siwo, który popłynął w kierunku północnowschodnim ku wyspom japońskim. Zmieniliśmy kurs ku Morzu Wschodnio–Chińskiemu, a wyjście z rdzenia prądu zaowocowało poprawą widzialności. Nie musiałem już sterczec na mostku wprasowany w ekran radaru, a chief oficer przejął dalsze prowadzenie statku. Krótko po śniadaniu na mostku zjawił się bosman, który przyniósł z pokładu niespodziewanego blindziarza. Okazał się nim gołąb pocztowy, który być może zgubił się w kiepskiej pogodzie. Załoga żartowała, że nawaliła mu nawigacja GPS i zmęczony wylądował na naszym pokładzie.

         Marynarz Sławek, który okazał się starym gołębiarzem zawyrokował, że nie było to przypadkowe lądowanie i na pewno przyniósł jakąś „pocztę”. Natychmiast obejrzał ptaka nie stwierdzając u niego  jakichkolwiek defektów zdrowotnych. Na gołębich łapkach były zapięte obrączki z tajemniczymi informacjami i numerami. Marynarze ochrzcili go Blindą, a Sławek  zaopiekował się nim szczególnie. Ptak został nakarmiony, napojony, a za miejsce swego pobytu na statku obrał sobie mostek nawigacyjny. Tutaj Sławek sklecił dla niego domek z kartona po piwie ale ten rzadko z niego korzystał i przesiadywał na mostkowej szafce sygnałowej.

        Nie przejawiał żadnej chęci polatania na zewnątrz do czego nikt z załogi go nie zmuszał. Swój pobyt na mostku „krasił” gdy … tylko mu się chciało ale załoganci nie psioczyli z tego powodu, a  wachtowi sprzątali po nim gdy tylko coś mu się wydarzyło. Podczas podwieczorku pękła bomba i sprawdziły się słowa Sławka wypowiedziane rankiem. Oto po wejściu do messy radiooficer oznajmił, że ma telegram dla  Marka motorzysty.  Wszyscy obecni skierowali swój wzrok ku motorzyście, który po przeczytaniu otrzymanego telegramu ryknął na całe gardło:

- Yes, yes, yes !  Mam syna !!!!

Młody tata dostał od teściowej telegraficzną wiadomośc , że nad  ranem w Nowy Roku urodził mu się syn i co najważniejsze mama i syn czuja się świetnie. Marek wyjawił, że nowonarodzony synek trochę przyśpieszył swoje ETA * i to o 2 tygodnie. Wszyscy pośpieszyli do młodego ojca  z gratulacjami ,a Sławek jako starszy gołębiarz przypomniał co powiedział gdy została stwierdzona obecnośc Blindy na pokładzie. Humory wszystkim się poprawiły gdy poleciłem kucharzowi wydac z kantyny parę butelek wina. I tak oto podwieczorek stał się pępkowym podczas którego zaproponowano  szczęśliwemu tacie aby  syna ochrzcił imieniem Mieszko.

       Od tego czasu gołąb był hołubiony  nawet przez kucharza, który nie żałował mu grochu w każdej jaką tylko akceptował postaci. Podczas następnych dni Blinda tylko parę razy wzbijał się w powietrze ale po zakręceniu paru kółek nad statkiem wracał i siadał na skrzydle mostka nawigacyjnego. Na czas postoju statku w porcie chińskim Sławek przeniósł ptaka wraz z jego „domkiem” do swojej kabiny gdyż  pomimo bezpośredniej bliskości lądu jakoś nie przejawiał on chęci do wznowienia swojego przerwanego lotu ku przeznaczeniu.  

Po wyjściu statku z portu chińskiego płynęliśmy ponownie do Indonezji. Gołąb w dalszym ciągu przebywał z wachtami na mostku i nadal nie miał zamiaru nas opuszczac.Uwielbiał pełnic wachty razem ze Sławkiem. Zdarzało mu się nawet siadac na kolumnie sterowej gdy Sławek był zajęty sterowaniem statku,a  wtedy reszta z wachty żartowała, że sprawdza czy sternik utrzymuje właściwy kurs statku. Do Indonezji tym razem zmierzaliśmy przez Cieśninę Tajwańską i gdy znaleźliśmy się przy południowym krańcu wyspy pewnego dnia  Blinda podniósł się do lotu , zakręcił parę kółek nad statkiem i poleciał w swoim obranym kierunku. Wszyscy, którzy to zaobserwowali życzyli mu szczęśliwego lotu , sprzyjających wiatrów oraz zero kontaktów z mewami, które mogły go pozbawic życia.   

                                                                                             laughing             

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

- Blinda ;  „ślepy pasażer”, określenie dla nielegalnego pasażera

* –  ETA; w żegludze morskiej określenie spodziewanego czasu przybycia statku do określonego portu/punktu geogr. ETA= Expected time of arrival  (ang.) 

 

wuka1945   
lis 24 2019 Pamieć brata
Komentarze (0)

    

 Rejs mielismy długi ale za to bardzo ciekawy. Statek z ładunkiem klinkieru z Koshichangu (Tajlandia) popłynąl przez Kanał Sueski, Hajfę do Koperviku w Norwegii. Po drobnych przygodach związanych z piratami w Zatoce Adeńskiej oraz męczącym tranzycie przez Kanał Sueski dobiliśmy do nabrzeża w Norwegii. Wyładunek 45 tys ton ładunku przebiegł sprawnie i po 3 dniach wyszlismy z portu udając się w krótka podróż na północ Norwegii do Narwiku po ładunek rudy żelaza dla naszych hut.

       Ponieważ był to okres zimowy, a na Morzu Norweskim każdego dnia duło sztormowo zdecydowałem się pokonac drogę do Narwiku płynąc fiordami norweskimi. Taką opcję drogi często wybierają statki płynące w stanie balastowym aby nie wydłużac czasu trwania rejsu z powodu sztormów. Morze Norweskie i  jego wody znane są m.in. z  nadzwyczaj burzliwego morza podczas długotrwałych zimowych sztormów i wiatrów wiejących z kierunku od zachodniego do północnych.

       Pamiętając o tym oraz po przeanalizowaniu prognoz pogody zdecydowałem się na przejscie fiordami. Na redzie portu Haugesund  w fiordzie Skudenes wzięliśmy na pokład 2 pilotów norweskich, którzy poprowadzili nas do Narwiku. Podróż fiordami na takim odcinku w zależności od szybkości jaką dysponuje statek trwa średnio ok, 2,5 doby. Podczas  rejsu można podziwiac krajobrazy fiordów norweskich, które osobiście kojarzyły mi się z naszymi Tatrami przeniesionymi nad morze. Wprawdzie zimą w Norwegii dni są znacznie krótsze niż u nas w kraju ale zawsze cos można było zobaczyc.

       Pięknie ośnieżone szczyty gór widoczne od strony wody długo zachowują swój urok  nawet do późnej wiosny. Przepływając nocą w pobliżu miejscowości położonych nad fiordami można ujrzec kosciółki  oświetlone od dołu reflektorami, a to wygladało szczególnie nastrojowo w okresie grudniowych świąt i wtedy nie jeden z matrosów wpadał w świateczną zadumę. Przejscie fiordami gwarantowało przynajmniej, że większość trasy pokonywało się na spokojnej osłoniętej wodzie. Tą resztę do brakującej całości w niektórych miejscach trzeba było pokonac na otwartym morzu, a wtedy kto nie zamocował sobie sprzętu ruchomego w kabinie lub nie obłożył się kocami w kojce podczas snu miał zagwarantowaną optymalna hustawkę i bałaganik w kabinie. M.in takim miejscem jest Półwysep Stadlandet, który należy opłynąc na otwartej wodzie.

        Po prawie dwóch dniach nawigacji fiordami statek wpłynął na wody  Ofotfjorden (fiord osłonięty od północnego zachodu Lofotami , a od wschodu kontynentem Norweskim. Na mostek często przychodził starszy marynarz Zygmunt z pytaniem ile jeszcze czasu zostało do redy Narwiku.

       Zygmunt był na statku sternikiem manewrowym ( najlepszy sternik wsród załogi pokładowej) i marynarzem z krwi i kosci. Pochodził z Kaszub i pomieszkiwał na wsi w pobliżu Pucka. Swój fach znał doskonale bo wywodził z rodziny żyjącej z morza, a jak sam opowiadał był chyba dzieckiem z przypadku bo urodził się jako najmłodszy z 4-ech braci. Ojcu po urodzeniu się 3-go syna  marzyła się córka, której nie udało mu się jednak spłodzic i po jego przyjsciu na świat już sobie odpuścił. Zawsze zdyscyplinowany, sumienny dbajacy o czystość na mostku czyli w rejonie reprezentacyjnym statku. Gdy tak często przychodził na mostek z zapytaniem kiedy będzie ostatni fiord przed Narwikiem zadałem mu wreszcie pytanie:

       - Co tak Cię interesuje to miejsce ?

       - Kapitanie, na „Gromie” w 1940 r. koło Narwiku zginął mu najstarszy brat.

       Ponieważ miejsce zatoniecia naszego okretu nie jest zaznaczone na morskiej mapie nawigacyjnej spytałem pilota czy wie gdzie zatonął polski okret ORP „Grom”. Ten długo myślał, długo sobie przypominał i po chwili odpowiedział:

        –  Przez ten fiord nie będziemy przepływali ale dam Ci znac kiedy będziemy najbliżej tego miejsca.

       Po paru godzinach gdy pilot podał mi tą wiadomość wysłałem marynarza aby  poinformował o tym Zygmunta. Nie trzeba było  na niego długo czekac. Pojawił się na skrzydle mostka z małym wiankiem ze świeczkami, który zwodował za burtę ku pamięci swego brata.

       Sytuacja ta bardzo mnie wzruszyła przeto spytałem pilota czy mogę oddac ostatni salut na syrenie statkowej. Gdy ten się zgodził syrena statkowa dlugim swym dźwiękiem oddała cześc nie tylko bratu Zygmunta ale i innym członkom załogi okrętu, którzy poszli z nim na dno. Pilotowi opowiedziałem całą historię, a ten rozczulony  tą opowieścią obiecał, ze nazajutrz po zacumowaniu w Narwiku przyjedzie autem po Zygmunta.

      Jak się okazało pilot mieszkał na północnych obrzeżach Narwiku, a w fiordzie Rombaken w małej przystani trzymał swoją motorówkę, którą miał w planie popłynąc razem z Zygmuntem w miejsce gdzie zatonął „Grom”. Tak się też stało, a Zygmunt wrócił z łezką w oku i wielką prośbą abym pomógł mu jakoś zrewanżowac się usłużnemu pilotowi. Wyciagnąłem z lodówki butelkę „Finlandii” i wręczyłem ją Zygmuntowi mówiąc do niego:

 -  Podziękuj pilotowi i powiedz, że to dla niego … marynarskie kwiatki.        

     Jak się potem okazało pilot przed przyjazdem po Zygmunta po drodze kupił znacznie okazalszy wieniec, który razem zrzucili do wody. Na wodzie długo nie zabawili bo przepędziło ich przenikliwe zimno.

 Mr. Pilot ! Thank you very much for your help and hospitality !

                                                     +++++++++++++

Co mówią relacje historyczne ?

9 kwietnia 1940 roku III Rzesza zaatakowała Danię i Norwegię. Pierwszy raz od wypowiedzenia Niemcom wojny przez Wielką Brytanię i Francję (3 września 1939 r.), doszło do regularnego starcia dużych jednostek lądowych, morskich i powietrznych. Ważną częścią kampanii norweskiej była bitwa o Narwik, port usytuowany na północy kraju, niezwykle ważny ze strategicznego punktu widzenia.

Na wodach w rejonie Narviku toczyły się bitwy morskie, w wyniku których została zniszczona niemiecka flota. U boku floty brytyjskiej walczyły okręty polskiej marynarki wojennej, niszczyciele: „Burza”, „Błyskawica” i „Grom” (zatonął 4 V w fiordzie Rombaken); do transportu wojska zostały użyte statki pasażerskie: „Chrobry” (zatonął 16 V), „Sobieski” i „Batory”.

 Tragedia „Groma” i jego załogi.

O godz. 8.00 służbę na okręcie objęła nowa wachta. Dzień zapowiadał się słoneczny, niebo było zupełnie czyste, bez jednej chmurki. Życie na „Gromie” biegło swoim normalnym trybem i nic nie zwiastowało mającej niebawem wydarzyć się tragedii. Tuż po godz. 8.00, na wysokość 3000 m, ukazały się dwa bombowce niemieckie „Heinkel — 11!”. Kmdr ppor. Aleksander Hulewicz polecił uruchomić maszyny i zarządził alarm przeciwlotniczy. Oczekiwany atak jednak nie następował. W czasie gdy z pokładu „Groma” obserwowano przelot nieprzyjacielskich maszyn, na wysokości ponad 5500 m pojawił się trzeci bombowiec, „Junkers”, wolno szybujący w powietrzu. Ze względu na dużą wysokość nie otwierano do niego ognia. Skuteczny atak bombowy z tak dużej wysokości wydawał się wręcz nieprawdopodobny. A jednak… Samolot ten zrzucił wiązkę bomb. „Grom” wykonał zwrot, ale dwie z sześciu rzuconych bomb trafiły w pokład na śródokręciu. Jedna trafiła w załadowany aparat torpedowy nr 2 i spowodowała eksplozję torped. Druga zniszczyła dwudziestometrowy pas poszycia w prawej burcie na wysokości maszynowni, otworzywszy wodzie drogę do wnętrza okrętu. Los okrętu został przesądzony. „Grom” niemal natychmiast po wybuchu zaczął tonąć. Kiedy dowódca, nie widząc możliwości ratunku, polecił opuścić pokład i skakać do wody, nie wszyscy mogli to uczynić. W pomieszczeniu bosmańskim na rufie został zaklinowany wybuchem bomby luk wejściowy i wszyscy, którzy tam byli, znaleźli się w śmiertelnej pułapce. 

 Z relacji mar. E. Oruby (jeden z uczestników walk o Narwik): (…) „Kiedy będąc już w wodzie szukaliśmy ratunku, oni kiwali do nas, przed straszną swą śmiercią, przez otwarte bulaje, które były za małe, aby wydostać się na zewnątrz. Do dziś nie potrafię powiedzieć, czy było to wołanie o pomoc czy znaki pożegnania. Wszyscy zginęli okrutną śmiercią: żywi, do końca świadomi, ze idą na dno”.

 Agonia „Groma” trwała zaledwie trzy minuty. Nie zdołano nawet spuścić łodzi ani wyrzucić tratew ratunkowych. W pewnym momencie dziób i rufa okrętu uniosły się do góry, po czym „zamknęły się” z przeraźliwym trzaskiem i pogrążyły wraz z ludźmi uwięzionymi w zablokowanym pomieszczeniu bosmańskim. W lodowatej otchłani fiordu Rombakken znalazło swój grób 59 członków załogi wśród nich brat Zygmunta

wuka1945   
paź 15 2019 Papierosowy gift
Komentarze (1)

 

    Kanał Sueski (Suez Canal); łączy M.Śródziemne z Morzem Czerwonym i jest najkrótszą drogą dla statków płynących z Europy na wschód, a więc do portów azjatyckich czy japonskich. Przejście 196 km kanału zajmuje statkom około 16 godzin i jest przeprowadzane w formie konwojów ( 2 konwoje dziennie z Port Saidu płynące na południe do Suezu oraz 1 konwój dziennie płynący w przeciwnym kierunku).

    Miejsce statku w konwoju jest uzależnione od czasu jego przybycia na redę kanału, jego wielkości i rodzaju oraz zdolnosci manewrowych. Na statku przez cały czas jego tranzytu przez kanał płynie ekipa arabskich cumowników, którzy wciągaja na pokład statku swoje łodzie używane do przewożenia cum na brzeg kanału w przypadku jeżeli zachodzi koniecznosc zatrzymania się na mijance. Cumownicy, jak to bywa u Arabów, w chwilach wolnych od całkowitej bezczynności rozkładają  na statku swoje kramy  i handlują czym popadnie. Trzeba im przyznac, że mają dar do nauki jezyków obcych i nie są im obce nawet zdania w j.polskim. Zachwalajac swój towar można więc usłyszec:

-   Stasiu kup żółwia ! Dobry ! Samiec, samiczka.  

 lub:

  - Kup dobra Tissot, on długo chodzi, nie jeden day ! Dobry, a jak przestanie chodzic do Suezu to Ci wymienie na nowy. Wybieraj.

   Każdy słyszący takie słowa od razu rozumie jaką jakośc reprezentuje polecany towar. W większosci przypadków handlujacy znają  na pamiec zasłyszane polskie zdania ale nie mają pojęcia co one znaczą ale jak tu nie pokusic się i nie kupic dzieciom zółwia tym bardziej, że może to obojnak i podczas rejsu rodzinka może się powiększy, a wtedy radocha murowana.

   Dla kapitana przejscie statku przez K.Sueski to prawdziwy horror i to nie ze wzgledu na trudnosci nawigacyjne ale nadmiar różnych kooperantów, agentów, inspektorów dostawców wsiakiej maści, którzy wizytują statek podczas odprawy przed jego przejeściem przez kanał. Odprawa wejsciowa to wizyta około 15 osób reprezentujących różne władze ważne i mniej ważne,  które m.in.  podsuwają do podpisu różne papierki z tekstem napisanym w j.arabskim i wtedy należy korzystac z usług agenta statkowego bo nigdy niewiadomo czy nie podpiszesz człeku n.p wyroku dla siebie. Po takiej operacji każdy musi zostac obdarowany co najmniej kartonem Marlboro bo tylko takie są przez wizytujących akceptowane po czym zadowoleni żegnają słowami :

-  All rights! No problems captain. See you next time.

  Do historii juz należy przypadek jaki spotkał kapitana polskiego statku, który w statkowej kantynie nie miał Marlboro lecz nasze polskie ….. papierosy Carmen. Sądził biedny, że jak papierosy są produkowane na amerykanskim tytoniu to interesanci i kooperanci arabscy zaakceptują jego gifty i będą happy. Nieszczęśnik  musiał do tego dorzucic inne artykuły ogólnie dostępne niekoniecznie w statkowej kantynie. Po zejściu odprawy rozpoczyna się tranzyt    i praca z pilotami. Kiedys w latach 50/60 ub.wieku w kanale pracowali nawet nasi polscy piloci ale obecnie serwis ten zapewniają już tylko miejscowi. Podczas jednego przejścia n.p na południe statek musi korzystac z usług 4 pilotów (1-y pilotuje z redy do Port Saidu, 2-gi z P.Saidu do Ismailii, 3-ci z Ismailii do Suezu i tam ostatni z Suezu na rede). Podczas jednego z przejśc przez kanał pilot prowadzący statek z P.Saidu do Ismailii na początku swej pracy zadał mi pytanie:

- Captain czy masz już coś przygotowane dla mnie ?  

  Gdy odpowiedzialem mu, że nie rozumiem jego pytania szorstko oświadczył mi, że on jest najlepszym pilotem w kanale i "standartowa zwyczajowa gratyfikacja" jest dla niego nie do zaakceptowania.

 

 - Daje Ci czas, przemyśl i zastanow się ! 

  Gdy to usłyszałem  tylko uśmiechnąłem się półgębkiem.  W pewnym momencie wszedł na mostek steward oznajmiając mi, że w moim biurze dzwoni telefon satelitarny. Schodząc z mostka poinformowałem pilota,że na moment udaje się do swojej kabiny. Jakież było moje zdziwienie, gdy krótko po tym do mej kabiny wkroczył pilot i zadał ponownie pytanie czy juz się zastanowiłem jak uhonorowac jego pracę bo on nie wie jak ma pilotowac statek. Wkurzony zabrałem go na mostek ale tam juz nie chciał wracac do tego tematu bojąc się, że pozostali na mostku sternik i oficer będą świadkami  wymuszania ode mnie specjalnych prezentów. Pod koniec pracy gdy zbliżaliśmy się do Ismailii i punktu zmiany pilota po wręczeniu wzmocnionego gifta mój pilot żegnając się ze mną zadał mi pytanie : 

- Czy mam powiedziec nowemu pilotowi co od ciebie dostałem bo ten nowy tez jest najlepszym pilotem ? 

 Potraktowałem jego słowa szczerym śmiechem i odpowiedziałem:

-  It’s only your problem, sir !

   Po latach dochodzę do wniosku, ze dobrze było wcześnie rzucic palenie papierosów bo chociażby  z tego powodu mogłem wzmocnic podarowanego pilotowi gifta. W sumie za jeden tranzyt przez Kanał Sueski  „pękła” 1 kostka Marlboro (100 krt) i co tu zrobic jeżeli Egipcjanie tak uwielbiają te papierosy ?  

                       ***********************************    laughing    ***********************************

 

wuka1945   
sie 16 2019 Historia z brazylijską flagą
Komentarze (0)

               

Narodowa flaga i bandera Brazylii o obecnej kolorystyce i symbolice przyjęta została dekretem wydanym 19 listopada 1889 roku i podpisanym przez członków ówczesnego brazylijskiego rządu tymczasowego, z Marszałkiem Deodoro da Fonseką na czele. Wydarzenie to związane było bezpośrednio z nastaniem republiki, które miało miejsce zaledwie cztery dni wcześniej. W dokumencie określono także wygląd innych narodowych symboli: herbu oraz pięczęci.

     Bandeira do Brasil jest zielonym prostokątem o stosunku boków 7 do 10 z umieszczonym w centralnym punkcie żółtym rombem (w heraldyce zwanym rautem). Wewnątrz rombu znajduje się niebieskie koło przedstawiające sklepienie nieba z gwiazdami, przecięte białym pasem, na którym widnieje motto republiki: Ordem e Progresso (Ład i postęp).

       Tradycyjnie uważa się w Brazylii, że dominujące na fladze kolory zielony i żółty symbolizują, odpowiednio, jej lasy i bogactwa mineralne, ze złotem na czele. Nierzadko spotyka się też opinie, że żółcień oznacza słońce, które intensywnie oświetla Brazylię przez większość roku, i które w połączeniu z zielenią przedstawia braterstwo Brazylijczyków z narodami afrykańskimi. Niebo obecne na fladze odwołuje się, w popularnych wierzeniach, do morskich wypraw Portugalczyków, a biała wstęga do potężnej rzeki Amazonki.

       Historycy nie mają  wątpliwości, że twórcy republikańskiej flagi po prostu inspirowali się jej wcześniejszym wyglądem, tym z czasów Imperium. Zieleń jest kolorem rodu Bragança, którego częścią był cesarz Pedro I, a także nawiązuje do osobistej flagi Pedro II, króla Portugalii. Z kolei żółta barwa rautu, który uważany jest za „żeńską” figurę heraldyczną, symbolizować ma ród Habsburgów, z którego pochodziła żona imperatora, Maria Leopoldyna.

      Gwiazdy na sztandarze, których oryginalnie było 21 – dziś jest ich 27 – odwzorowują liczbę jednostek federacyjnych Brazylii, a ich wielkości i rozmieszczenie są szczegółowo określone w ustawie. Pozycja każdej z nich przypomina niebo nad Rio de Janeiro 15 listopada 1889 roku, o godzinie 20:30, widziane spoza sfery niebieskiej czyli „z kosmosu”.

     Gwiazda położona na północnym biegunie i jedyna nad pasem (Spica w gwiazdozbiorze Panny) symbolizuje stan Pará, który w czasie ogłaszania republiki był najdalej wysuniętą na północ częścią Brazylii (dziś jest to Roraima). Na przeciwległym, południowym biegunie znajduje się gwiazda Polaris Australis z gwiazdozbioru Oktanta, która wskazuje Dystrykt Federalny ze stolicą Brasilią. W sumie 27 gwiazd reprezentuje 9 gwiazdozbiorów, a jeden z nich – Krzyż Południa – przedstawia 5 najważniejszych ówcześnie stanów Brazylii: São Paulo, Rio de Janeiro, Minas Gerais, Bahia i Espírito Santo. Wszystkie gwiazdy znajdujące się na fladze można gołym okiem dostrzeć z terenu Brazylii, jednak nie wszystkie o tej samej porze roku.

 

      Motto republiki Ordem e Progresso, które zawsze pisane jest zielonymi literami, zaczerpnięte jest z pozytywistycznego hasła Augusta Comte: „Miłość jako zasada, ład jako podstawa, postęp jako cel.”. Z powodu tego napisu oraz niesymetrycznego odwzorowania gwiazd i wobec faktu, że flaga powinna wyglądać jednakowo z obu stron, jej centralne koło szyje się zazwyczaj z dwóch warstw materiału.

          Pierwsza wersja narodowej flagi liczącej 21 gwiazd przetrwała 70 lat, kiedy to 1 czerwca 1960 roku dodano kolejną, symbolizującą nieistniejący już dziś stan Guanabara. Kilka lat później (28 maja 1968) dorzucono następną, gdy powstały stany Acre i Mato Grosso do Sul, a zniknęła z mapy Guanabara. Ostateczny, dzisiejszy wygląd powiększony o Amapę, Roraimę , Rondonię i Tocant  zaprezentowano 11 maja 1992.

        Istnieją szczegółowe zasady, jak obchodzić się z flagą i jak ją prezentować. Brazylijczycy mają prawo używać jej do wyrażania patriotycznych uczuć niemal w każdy sposób, w ramach poszanowania symboli narodowych. Oprócz budynków administracji państwowej, gdzie powinna wisieć zawsze, zaleca się, by raz w tygodniu powiewała także nad szkołami. Flaga może być wywieszana o każdej porze, ale za właściwe godziny przyjmuje się 8 rano i 6 po południu. Wciągnięta nocą, powinna być oświetlona. Powinna znajdować się w centralnym, zaszczytnym miejscu, przed innymi flagami, a podnoszona z nimi, powinna pierwsza osiągać szczyt masztu i ostatnia z niego schodzić.

        ————————————————————————————————————————————–

I na koniec moja przygoda z flagą Brazylii.

       Podczas jednego z rejsów do Brazylii na statku nie mieliśmy flagi tego kraju w nalezytej kondycji. Była potargana przez wiatr z wyblakłymi kolorami. Zapyta ktoś po co nam brazylijska flaga ? Otóż zgodnie z przyjętym zwyczajem morskim każdy statek  przybywający do portu innego państwa powienien wywiesic na dziobowym maszcie lub w przypadku jego braku na rufowym maszcie sygnałowym na prawej burcie flagę odwiedzanego państwa.

         Drugi oficer jako odpowiedzialny za stan flag i sprzętu nawigacyjnego przyszedł do mnie i zobowiązał się,że razem ze swoim marynarzem wachtowym wykona duplikat flagi. Obiecałem,że jezeli to zrobią dostają ode mnie flachę. Na wykonanie nowej flagi mieli 2 tygodnie czasu bo tyle dni trwał przelot do Brazylii. Dzień przed zawinięciem do portu w Parangua  zameldowali się u mnie z „nową” flagą. Pełnia szcześcia ! Flacha pękła i wszyscy zadowoleni przed redą wyciagnęli brazylijską flagę na maszt.

     Podczas manewrów cumowania do nabrzeża w Paranagua zauważyłem,że zestaw oficjeli tworzących odprawę wejsciowa, a oczekujacych na dostatnie się na naszą burtę jakoś dziwnie przyglada sie fladze brazylijskiej powiewającej dumnie na naszym maszcie. W lustrowaniu naszej flagi szczególnie brylowali dwaj oficerowie Immigration, którzy coś pokazywali paluchami innym. Po opuszczeniu trapu gdy cała kompania prowadzona przez lokalnego agenta armatora zjawila się w moim biurze przywitałem ich zgodnie z polską goscinnoscią , ktorą zamiast chleba i soli zastąpilismy „wyborową” i super brydżowkami (malutkie kanapeczki rozmiaru „na ząb” lub jak inni nazywają „na raz”). Jakoś nie wszyscy chcieli spróbowac nasz eksportowy trunek, a po chwili od jednego z oficerów Immigration usłyszałem :

     - Captain you are in trouble ! We will claim you to pay 150 USD as penalty. (Kapitanie masz problem ! Będziemy żadali od Ciebie zapłacenie kary 150 $)

    Zdziwiłem się bardzo i z zaciekawieniem sluchałem uzasadnienie tej kary. Otoż jak się okazało pp.oficerowie Immigration podczas oczekiwania na wejście na nasz statek zaczęli z nudów liczyc gwiazdy na naszej brazylijskiej fladze i doliczyli się o jedna za mało. Na taką wiadomosc opowiedziałem im całą historię jak flaga zostala przygotowana podczas przelotu morzem.

   Pokiwali głowami, coś tam poszeptali między sobą i gdy juz zmierzałem do swojej kasy po żadaną sumę zatrzymali mnie i poprosili abym polecil zdjąc ich flagę z naszego masztu, a 2 oficer ze swoim matrosem aby domalował brakującą gwiazdę. Gdy to zostało w ich obecnosci wykonane uściskali dłon drugiemu oficerowi i pogratulowali odstępując od kary. Na koniec skusili się na mały kieliszek schłodzonej „Wyborowej”, pochwalili brydżowki, przyjęli podarowane przeze mnie marynarskie „kwiatki” ( po butelce naszej eksportowej), a opuszczajac statek powiedzieli mi, że mam super fachowcow na burcie, a o przygotowaniu zawodowym polskich marynarzy już słyszeli. Od tego czasu juz wiedzielismy, że na brazylijskiej fladze znajduje się 27 gwiazdek. 

  laughing

wuka1945   
lip 02 2019 Koreańska Tatiana
Komentarze (0)

 

        Wiosną 1967 roku zmierzaliśmy z ładunkiem 14 tys. ton polskiego koksu do portu Hungnam na wschodnim wybrzeżu Korei Północnej. Był to drugi mój rejs jako pełnoprawnego członka załogi oraz statku na który zaokrętowałem zaraz po opuszczeniu przez niego  stoczni budowlanej w Szczecinie. Piastowałem wówczas stanowisko  pokładowego asystenta szkoleniowego. Dziwne to było stanowisko, które pozwalało St.Oficerowi  jako kierownikowi działu pokładowego zatrudniac Asa w zależności od potrzeb, t.zn albo na wachtach na mostku lub też przy pracach konserwacyjnych na pokładzie.

        Z założeń, na stanowisku tym załogant miał się nauczyc marynarskiego fachu oraz przygotowac się do objęcia kiedyś stanowiska oficerskiego. Tak więc w składzie 30-osobowej załogi zmierzałem na Daleki Wschód pełen nadziei na odbycie ciekawej nowej przygody. Po drodze zabunkrowaliśmy statek w Port Saidzie , a ponieważ w Korei armator nie przewidywał możliwości uzupełnienia paliwa przeto przyjęto go tylko tyle aby dopłynąc do Singapuru, który był naszym następnym portem bunkrowym. Kanał Sueski przepłynęliśmy prowadzeni przez polskich pilotów, którzy już kończyli kontrakty zawarte z władzami egipskimi. Sensacji jakie pózniej spotkały mnie jako kapitana nie mieliśmy.

       Na Morzu Arabskim  po wyjściu z Zatoki Adeńskiej w pobliżu  Sokotry połaskotały nas niesprzyjające wiatry ale to była tylko zapowiedz tego co powiało na południe od wyspy. Dostaliśmy się w obszar tworzącego się cyklonu i chociaż statek zachowywał się dzielnie na wzburzonym morzu jeden z dźwigów pokładowych zaczął niebezpiecznie zmieniac swoją pozycję na pokładzie. Tylko dzięki szybkiej decyzji kapitana i w miarę bezpiecznym ustawieniu statku na fali udało się nam dźwig unieruchomic.

     Po minięciu  Sri Lanki celowaliśmy w Cieśninę Malakka i dalej do Singapuru. Singapur miasto-państwo położone w południowej części Półwyspu Malajskiego jest jednym z najbardziej rozwiniętych gospodarczo państw po Japonii.  Port singapurski jest od lat bardzo ważnym portem tranzytowym dla statków płynących z Europy do Japonii , Chin czy na Daleki Wschód. Zawinęliśmy do Singapuru i na kotwicowisku w wyznaczonym miejscu mieliśmy pobierac paliwo dostarczane bunkierką (bunkierka = mały stateczek-tankier). Ponieważ cała operacja miała trwac parę godzin, a do tego mechanicy chcieli dokonac przeglądu silnika głównego , wszyscy wolni od zajęc i obowiązków pognaliśmy na miasto.

          Agent na odprawie wejściowej ostrzegł tylko nas aby nie zabierac ze sobą gumę do żucia,  której używanie Singapurze jest zabronione i karane wysokimi  grzywnami. Podobno zakaz ten wprowadzono po tym jak ludnośc Singapuru zaklejała dla żartów gumą do żucia czujniki przy drzwiach miejscowego zautomatyzowanego metra. Tak więc w Singapurze istnieje do dzisiaj zakaz sprowadzania i używania gumy do żucia. Pognaliśmy łodzią zaaranżowaną przez agenta na ląd. Ponieważ czasu było niewiele przeto wszyscy nastawiali się na zakup japońskiej elektroniki, którą tutaj można było kupic wiele taniej niż w innych portach.

        Tak więc wszyscy buszowali po straganach singapurskiego targowiska położonego nieopodal dworca morskiego. Jak inni, a było nas wielu, kupiłem  przenośny magnetofon szpulowy Sony (kaseciaków wtedy nie znano). Sprzedawcy wpadli na super pomysł i w iście ekspresowym tempie przegrywali wybrane przez nas płyty winylowe long-play na szpule magnetofonowe  i  sprzedawali  za przysłowiowego dolara. Czasu na sprawdzenie jakości nagranej szpuli nie było, a po powrocie na statek różnie z nią bywało.

        Najważniejsze było jednak,  że działały na burcie „spółdzielnie” w ramach których wymieniano się nagraniami i teraz na statku królowały piosnki Roya Orbinsona, Paula Anki, Connie Francis, Lisy Stanfield, Beatlesów czy innych. Przydały się te magnetofoniki podczas dlugiego postoju w Korei. Po zabunkrowaniu statku ruszyliśmy ku naszemu przeznaczeniu.

       Po tygodniu jazdy zameldowaliśmy się na redzie Hungnam. Tutaj obsadzili nas dwaj piloci portowi, którzy przypłynęli do nas wojskowym kutrem. Sami przyodziani w wojskowe mundury z dystynkcjami prawie generalskimi rozpoczęli pilotowanie statku z bardzo słabo opanowanym językiem angielskim. Wszystko jednak szczęśliwie się zakończyło i wreszcie zacumowaliśmy w porcie. A tutaj ? Chmara oficjeli czekających na nas przerosła nasze wyobrażenia.

            W tych czasach wszak byliśmy przyjaciółmi, a przywódcy naszych krajów   niejednokrotnie strzelali sobie niedźwiadka,  nie przeszkadzało to jednak Koreańczykom podchodzic do nas z rezerwą. Wszystko co wartościowe i wszystko mało istotne należało zadeklarowac na specjalnych deklaracjach dla celników, wojsko zaplombowało statkową radiostację i radio UHF na mostku, radary i echosondę, a za użycie tego sprzętu przez załogę nawet w uzasadnionym przypadku groziło poważnymi konsekwencjami. Pod statkiem non-stop stróżowało 2 żołnierzy, wyjścia do miasta dla załogi nie było. Natomiast do Domu Marynarza otwartego do godz.22-ej i położonego na terenie portu można było tylko udawac się jedną i to wytyczoną drogą.

        Atrakcje w DM ubożutkie,że o obsłudze nie wspomnę. Sala na szkolenie polityczne ze stołem do ping-ponga, małe pomieszczenie kinowe w którym co wieczór wyświetlane były propagandowe filmy z okresu wojny japońsko-koreańskiej oraz sala klubowa z bufetem. Bufet był zaopatrzony mizernie. Królowały tu tylko lurowata ciepła oranżada,  żmijówka (wódka z małą żmijką wewnątrz butelki) oraz kolorowa whisky Kamhongro, której nazwę dotąd pamiętam. Dodatkowo można było zakupic solone orzeszki ziemne, które nie zawsze były oferowane bo  jak żartowali marynarze obsługa musiała je prażyc.

        Barmanki czasami uśmiechnięte dysponowały znajomością języka angielskiego ale w słabym zakresie. Za to szefowa bufetu oprócz j.angielskiego znała także język rosyjski w którym wolała się porozumiewac z goścmi. Nasi szybko ochrzcili ją imieniem Tatiana na co chętnie się zgodziła. Tak więc po pracy szliśmy do DM aby chociaż posiedzieć w innym miejscu. Za uciechy w tym lokalu płaciliśmy „talonami” jakie wydawał nam ochmistrz, który przed opuszczeniem przez statek portu  przedstawiał listę z całosciową kwotą kosztów załogi kapitanowi, a ten rozliczał się z agentem .

        Któregoś wieczoru po zamknięciu DM zdążaliśmy w egipskich ciemnościach na statek. Jakoś humory wszystkim dopisywały ale gdy w labiryncie magazynów portowych zgubiliśmy wytyczoną drogę zaczęliśmy skręcać ku wodzie, która zawsze prawdziwego marynarza doprowadzi do celu. Gdy w oddali ujrzeliśmy znajome światła naszego korabia i zaczęliśmy celowac ku niemu obierając drogę na t.zw szagę nagle zza magazynu wyskoczył zajączek (żołnierz w zielonym mundurku) w towarzystwie Tatiany i kategorycznie domagali się powrotu na prawidłową ścieżkę. Gdy wytłumaczyłem Tatianie, że w ciemnościach zgubiliśmy się ta odrzekła :

    – Nu charaszo. Szto by prabliemy wy nie imieli ja padajdu z wami.

        Resztę dystansu pokonaliśmy już w jej towarzystwie, a za nami w pewnej odległości podążał także zajączek. Gdy zbliżyliśmy się w zasięg odpowie -dzialności zajączków stojących pod naszym statkiem Tatianka opuściła naszą wesoła grupkę. Pod statkiem zostaliśmy sprawdzeni przez żołnierzyków i zanotowani w ich kajeciku. Co tam napisali n.p o mnie niestety wiedziec nie mogliśmy.

       Wyładunek statku odbywał się przy użyciu statkowych dźwigów na wagony, a ilośc dokerów pracujących na statku olbrzymia. Dziennie port podstawial pod statek 3-4 wagonów po 30 ton każdy ale bywały dni, że nie było operacji wyładunkowych w ogóle. Kroił się nam prawie miesięczny postój w porcie.

        Podczas jednej z mojej wacht trapowych gdy port nie pracował, a ja musiałem sterczec przy trapie przyniosłem z kabiny swój magnetofon aby na wesoło spędzić 8 godzin wachty. Przyniesiony magnetofon oparłem o reling w celu przełożenia taśmy i wtedy zauważyłem, że jeden ze stojących pod statkiem żołnierzyków podniósł stalową pokrywę, która przykrywała na obrzeżu keji tajemniczą studzienkę i spiął dwa znajdujące się tam druty. Nieświadomy i niespodziewający się niczego złego nadal raczyłem się piosenkami Paula Anki.

        Wkrótce pod statek przyjechał wojskowy gazik z którego wyskoczyło dwóch oficerow koreańskich. Jeden z nich wpadł na statek i zgłosił,że udaje się do kapitana statku, a drugi porwał mój magnetofon i ciągnąc mnie za rekę domagał się abym udał się z nim do auta. Byłem zdezorientowany bo nie wydawało mi się abym coś złego uczynił, a już na pewno coś co grozi naszym, jakby nie było, ówczesnym przyjaciołom . Gdy zająłem miejsce w aucie zajączek usiadł za kierownicą i pognaliśmy z włączonym „kojakiem” do siedziby pograniczników.

       Wprowadzono mnie do pokoju z biurkiem nad którym wisiał duży portret Kim Ir Sena. Tutaj zapytano mnie na migi i zdawkowo jakim językiem dysponuje oprócz ojczystego. Gdy podałem, ze rozumiem j.angielski i rosyjski na facjacie pytającego ukazał się szyderczy uśmieszek. Sprawdzono zawartośc moich kieszeni i obmacano mnie od góry do dołu po czym przeprowadzono mnie do tymczasowej celi. Szedlem tam jak skazaniec, po drodze przekonywując prowadzących mnie, że nie jestem wrogiem narodu koreańskiego , że bardzo ciekawe filmy oglądałem w ich DM, a gdy nic nie skutkowało domagałem się kontaktu z kapitanem statku i polską ambasadą.

        Rozmawianie z nimi było bezcelowe. Wprowadzono mnie do celi, drzwi zatrzasnęły się i zostałem … sam. Kocioł we łbie no bo nadal nie wiem coż takiego uczyniłem, że mnie zatrzymano. Po przeszło godzinie czasu drzwi się otworzyły i ten sam oficer zaprowadził mnie powtórnie do pomieszczenia biurowego. Tutaj zastałem kapitana naszego statku oraz …… Tatiankę w towarzystwie drugiego wojskowego. Kapitan na przywitanie zadał mi pytanko :

- Co filmowałeś ? Skąd wziąłeś pomysł aby filmowac obiekty portowe ?

      Gdy zeszło ze mnie powietrze odpowiedziałem, że kamery nie mam, a na pokładzie przy trapie posługiwałem się tylko magnetofonem, a dokładnie słuchałem Paula Anki. Słowa moje aczkolwiek wypowiadane po polsku z dużym zainteresowaniem słuchała Tatianka, która gdy to samo powiedziałem po rosyjsku wszystko przemiałkała oficerom. Kapitan siedział z małym uśmieszkiem na twarzy, ja czekałem jak skazaniec na rozwiązanie międzynarodowego konfliktu. Po chwili Tatianka przetłumaczyła co przekazał jej oficer.

        Otóż mam u nich przechlapane bo oprócz dzisiejszej „wpadki” zostałem u nich odnotowany jako uczestnik pamiętnego powrotu z DM ścieżką nad morzem. W naszej obecności, t.zn mojej i kapitana uruchomiono mój magnetofon i jak na złośc popłynął Paul Anka, który wszystkim obecnym  zaśpiewał  So it’s goodbye.  A gdy kapitan powiedział, że sprawa się wyjaśniła i to nie była kamera lecz magnetofon wyjęto z magnetofonu rolkę z taśmą i oddano mi tylko magnetofon. Jak przetłumaczyła Tatianka taśmę zabrano do laboratoryjnego sprawdzenia. Kapitana i mnie odwieziono w towarzystwie Tatiany. Na statku kapitan poprosił mnie do siebie na schłodzone piwko i wymianę wrażen sprzed chwili. Opowiedziałem kapitanowi  jak szyderczo uśmiechał się do mnie Kim gdy znalazłem się na komisariacie. Na drugi dzień na statkowej tablicy ogłoszeń wisiało polecenie kapitana : Uwaga załoga !  Swoje magnetofony proszę używac tylko wewnątrz nadbudówki.  Tatiany do końca  postoju statku  w Hungnam już nie spotkaliśmy.

                                https://www.youtube.com/watch?v=Iz3iDUFCXuA

                           **************************cool********************************

wuka1945